No i znowu miałam mało czasu na pisanie. W ogóle zdaje mi się, że mam
go coraz mniej ostatnio. Albo gorzej nim gospodaruję. Ostatnim razem
pisałam, że trwa u mnie sesja egzaminacyjna w szkole. No i pierwszy
egzamin za mną. Przedmiot - materiałoznawstwo nieroślinne, zaliczone na
czwórkę :)
Przedświąteczny szał w naszym domu trwa. Prezenty już
na szczęście zakupione i popakowane, teraz mamy etap wielkich porządków i
dzisiaj już zaczynam z wypiekami. Robię na początek kruche ciasteczka
niemieckie "zimsterne", zamknę je w szczelnych puszkach i pojemnikach
hermetycznych, żeby sobie spokojnie czekały na Święta. Waldek ma dziś
imieniny. Bawię się z tej okazji w Master Chefa i robię tajską potrawkę z
krewetek :D Ciekawe co to będzie. Wczoraj robiłam dżem z pomarańczy i w
domu unosił się mega intensywny zapach Świąt, który został zamknięty w
słoiczkach. Musimy jeszcze kupić choinkę i zacząć dekorować dom, ale z
choinkami coś w tym roku biednie. Szukamy dużej, żywej i w doniczce, ale
wszędzie choinki żywe w doniczkach są jakieś takie marniutkie... Jak
ktoś wie gdzie w Bielsku i okolicach można wyhaczyć duuuże drzewo, niech
da znać :). Zalezy nam na doniczce, bo stojak mamy tylko do sztucznych
choinek, który jest niestety niesolidny i nie utrzyma dużego, ciężkiego
drzewka.
Iskierka powoli daje o sobie znać :D Zaczynam
odczuwać delikatne ruchy, szczególnie wieczorem. Nie są to jednak
jeszcze takie typowe "kopniaki", tylko raczej bulgotanie, muskanie tam w
środku. Na razie powolutku i tak jak wspomniałam, raczej wieczorami,
ale z każdym dniem będzie więcej i mocniej :) Brzuszek też teraz wszedł w
niezłą fazę wzrostu, jak będę miała taką chwilkę prywatności, to zrobię
znowu zdjęcie. Cieszę się, że rośnie tylko to co ma rosnąć, czyli
brzuszek i biust, pupa, nogi, twarz, biodra zachowują dawne rozmiary.
Jem nawet mniej niż na początku ciąży. Zachcianki jakoś zniknęły i nawet
nie mam za bardzo apetytu, ale z tego co wiem, to dość dużo
ciężarnych
tak ma. Ale świątecznym przysmakom chyba nie będę się w stanie tak
bardzo oprzeć. Najfajniejsze jest to, jak robimy sobie z mamą takie
"plany", co robimy w który dzień. Waldek też oczywiście pomaga. Wczoraj
robił ze mną dżem, a wcześniej ołuskaliśmy cały wór orzechów włoskich.
Szkoda tylko, że ta ociupinka śniegu, która spadła zdążyła już stopnieć
....
Nasze Małe Niebo
Ewelina z Bielska-Białej, lat 19, przyszła mamusia. Wpadka ? Nie, wspólna decyzja dwojga młodych kochających się ludzi o poglądach pro-life. Przyszły tatuś to 24 letni Waldek, z wykształcenia elektryk. Zaczynamy naszą przygodę z dzidziusiowaniem :) Have fun and don't be cruel.
środa, 11 grudnia 2013
czwartek, 5 grudnia 2013
zjdęcia ...
Dużo na głowie ...
Ostatnio niezbyt wiele miałam czasu, by pisać. Miałam także dać zdjęcie, jak wiele osób prosiło, gołego brzuszka. Ale do tego szczerze jakoś, hmmm, nie mogę się przekonać. Nie wiem, może poczekam jeszcze parę tygodni, aż brzuszek będzie jeszcze większy, ale mam w sobie jakąś taką blokadę? Nie wiem za bardzo jak to nazwać. Jeśli chodzi o normalne zdjęcia w ubraniu to nie ma problemu, ale jakoś krępuje mnie pokazywanie odkrytego ciała tak publicznie, myślę, że powinniście to zrozumieć, ale nie mówię nie, po prostu muszę się jakoś przełamać. No i jeszcze nie mówiłam o tym Waldkowi, nie wiem jak on by się na takie zdjęcia zapatrywał :)
Naprawdę mam teraz trochę szalony czas, głównie dlatego, że zbliża się koniec semestru w szkole. Mam do oddania jeszcze 2 prace semestralne do soboty, w przyszłym tygodniu zaczynają się już pierwsze egzaminy, do tego dochodzą jeszcze porządki i przygotowania przedświąteczne. Ale ciesze się, że Święta już coraz bliżej, za niecałe 3 tygodnie.
Miałam tydzień temu badania prenatalne. Iskierka jest całkiem zdrowa. Dostałam płytkę z nagraniem badania i myślałam, że będę mogła je tu umieścić, ale płytka jest nagrana tak jak film i za bardzo nie wiem jak to zrobić. Jedynie mogę zrobić jakieś screeny :) Dzisiaj jeszcze tylko muszę odebrać wyniki badania krwi, ale mam nadzieję, że one też będą w porządku. Czuję się bardzo dobrze, Iskierka sobie rośnie, chociaż jak na 4 miesiąc brzuszek wcale nie jest taki duży, jak mi się wydawało, że będzie :( Ale jeszcze przecież dużo czasu, urośnie napewno. Chociaż w większości ubrań, na przykład w czarnych szortach i bluzce włożonej do środka widać śliczną kuleczkę :)
Dziś czeka mnie mycie kredensu i wszystkich zastaw stołowych przed Świętami :) Powoli także rozglądamy się za prezentami. Jutro Mikołajki i mam nadzieje, że też ciekawie je spędzimy. Już za niedługo będzie pewnie spam przepisami na świąteczne wypieki, a w przyszłym tygodniu startujemy z wyrobem pierogów razem z moją babcią :D
Prawdą jest, że im zimniej, tym mniej chce się wychodzić z domu. Lubiłabym zimę, gdyby nie ten przeraźliwy mróz i ziąb. A dziś wieczorem nasz kraj ma odwiedzić huragan, ciekawe co się będzie działo.... Ile będziemy mieć powalonych drzew, pozrywanych trakcji energetycznych czy nie daj Boże - dachów.
Dostałam w końcu aparat, więc zdjęcia niebawem zaczną się pojawiać :) Muszę tylko jakoś fajnie je posegregować i poukładać w albumy, co pewnie też zajmie troszkę czasu. Bo niestety muszę przyznać, że mimo, że prowadzę bloga, to jestem strasznie "zielona" w różnych komputerowych sprawach. Ostatnio, jak pisałam prace semestralne, to edytowanie trzech stron tekstu było dla mnie czarną magią. Z informatyki w liceum miałam tróję, a wiadomo, że wszyscy zawsze mają piąteczki :P Nie ogarniam tych exceli, wordów, edytorów zdjęć, nie mówiąc już o jakiś sprawach technicznych związanych z kompem, czy programowaniem. Czasem mam jakiś banalny problem i pytam się Waldka o co chodzi a on się irytuje, bo po pierwsze "jak mogę tego nie wiedzieć", a po drugie on ma innego laptopa, normalnego, z windowsem, podczas, gdy ja mam macbooka, i czasami we dwójkę siedzimy i zastanawiamy się co zrobić, w jakich opcjach pogrzebać, żeby było dobrze. Na przykład ostatnio miałam dość długo jakiś problem z internetem, tak jakby komputer nie czytał karty sieciowej. Dobrze, że miałam do dyspozycji drugi laptop, ten Waldka, poczytałam różne fora no i wykombinowałam jakiś reset ramu, czy coś takiego i pomogło. Jak czyta to jakiś informatyk, to pewnie ma bekę, ale szczerze, to chyba więcej wiem o samochodach, niż o swoim własnym komputerze ;p No nic, ze zdjęciami będziemy się bawić i zobaczymy co z tego wyniknie :D A aparat bardzo fajny, taka hybryda lustrzanki z cyfrówką, Fujifilm finepix s2995 :)
UPDATE : Albo jestem jakaś niedorobiona, albo mój komputer. Nie daję rady ze zdjęciami i nie wiem czy uda mi się je w ogóle tu wrzucić..... a jeśli tak, to nie obiecuje, że będą w dobrym stanie ... Wymiękam ...
Naprawdę mam teraz trochę szalony czas, głównie dlatego, że zbliża się koniec semestru w szkole. Mam do oddania jeszcze 2 prace semestralne do soboty, w przyszłym tygodniu zaczynają się już pierwsze egzaminy, do tego dochodzą jeszcze porządki i przygotowania przedświąteczne. Ale ciesze się, że Święta już coraz bliżej, za niecałe 3 tygodnie.
Miałam tydzień temu badania prenatalne. Iskierka jest całkiem zdrowa. Dostałam płytkę z nagraniem badania i myślałam, że będę mogła je tu umieścić, ale płytka jest nagrana tak jak film i za bardzo nie wiem jak to zrobić. Jedynie mogę zrobić jakieś screeny :) Dzisiaj jeszcze tylko muszę odebrać wyniki badania krwi, ale mam nadzieję, że one też będą w porządku. Czuję się bardzo dobrze, Iskierka sobie rośnie, chociaż jak na 4 miesiąc brzuszek wcale nie jest taki duży, jak mi się wydawało, że będzie :( Ale jeszcze przecież dużo czasu, urośnie napewno. Chociaż w większości ubrań, na przykład w czarnych szortach i bluzce włożonej do środka widać śliczną kuleczkę :)
Dziś czeka mnie mycie kredensu i wszystkich zastaw stołowych przed Świętami :) Powoli także rozglądamy się za prezentami. Jutro Mikołajki i mam nadzieje, że też ciekawie je spędzimy. Już za niedługo będzie pewnie spam przepisami na świąteczne wypieki, a w przyszłym tygodniu startujemy z wyrobem pierogów razem z moją babcią :D
Prawdą jest, że im zimniej, tym mniej chce się wychodzić z domu. Lubiłabym zimę, gdyby nie ten przeraźliwy mróz i ziąb. A dziś wieczorem nasz kraj ma odwiedzić huragan, ciekawe co się będzie działo.... Ile będziemy mieć powalonych drzew, pozrywanych trakcji energetycznych czy nie daj Boże - dachów.
Dostałam w końcu aparat, więc zdjęcia niebawem zaczną się pojawiać :) Muszę tylko jakoś fajnie je posegregować i poukładać w albumy, co pewnie też zajmie troszkę czasu. Bo niestety muszę przyznać, że mimo, że prowadzę bloga, to jestem strasznie "zielona" w różnych komputerowych sprawach. Ostatnio, jak pisałam prace semestralne, to edytowanie trzech stron tekstu było dla mnie czarną magią. Z informatyki w liceum miałam tróję, a wiadomo, że wszyscy zawsze mają piąteczki :P Nie ogarniam tych exceli, wordów, edytorów zdjęć, nie mówiąc już o jakiś sprawach technicznych związanych z kompem, czy programowaniem. Czasem mam jakiś banalny problem i pytam się Waldka o co chodzi a on się irytuje, bo po pierwsze "jak mogę tego nie wiedzieć", a po drugie on ma innego laptopa, normalnego, z windowsem, podczas, gdy ja mam macbooka, i czasami we dwójkę siedzimy i zastanawiamy się co zrobić, w jakich opcjach pogrzebać, żeby było dobrze. Na przykład ostatnio miałam dość długo jakiś problem z internetem, tak jakby komputer nie czytał karty sieciowej. Dobrze, że miałam do dyspozycji drugi laptop, ten Waldka, poczytałam różne fora no i wykombinowałam jakiś reset ramu, czy coś takiego i pomogło. Jak czyta to jakiś informatyk, to pewnie ma bekę, ale szczerze, to chyba więcej wiem o samochodach, niż o swoim własnym komputerze ;p No nic, ze zdjęciami będziemy się bawić i zobaczymy co z tego wyniknie :D A aparat bardzo fajny, taka hybryda lustrzanki z cyfrówką, Fujifilm finepix s2995 :)
UPDATE : Albo jestem jakaś niedorobiona, albo mój komputer. Nie daję rady ze zdjęciami i nie wiem czy uda mi się je w ogóle tu wrzucić..... a jeśli tak, to nie obiecuje, że będą w dobrym stanie ... Wymiękam ...
czwartek, 21 listopada 2013
Sposoby na nudę
Stwierdziłam, że muszę rozruszać trochę mojego leniwego psa. Dwa dni temu wzięłam go na ponad półtorej godzinny spacer, stwierdziłam, że nie będzie mieć tym razem taryfy ulgowej. On naprawdę szybko się męczy i na przykład latem przejdzie na smyczy 10 minut i od razu dyszy, sapie i ma dość. Skorzystałam więc z tego, że nie jest już tak gorąco. Pieseł był bardzo ucieszony ze spaceru, ale jak przyszedł do domu to spał cały dzień. Ale widzę, że dzięki temu jest spokojniejszy. Chociaż trochę, bo czasami naprawdę mamy problemy z jego dyscypliną. Nie, żeby był agresywny, bo buldogi francuskie agresywne nie są, ale wydaje mu się, że może rozstawiać wszystkich po kątach.
Zresztą wydaje mi się, że coraz lepiej potrafię sobie organizować czas i staram się robić tak, żeby się nie nudzić. Miałam pewnego dnia takiego "doła", stwierdziłam, że jak siedzę w domu to trafia mnie szlag. Ale chyba ten "dołek" był potrzebny, by się zmobilizować. Ruszamy w końcu dzisiaj na nowo z kartkami świątecznymi. Kupiłam sobie wczoraj zestaw ozdobnych dziurkaczy. Jeden wycina w małe gwiazdki śniegu, drugi w duże gwiazdki śniegu ze szlaczkiem, trzeci w małe, pięcioramienne gwiazdki, a czwarty w bliżej nieokreślone, ale ładne szlaczki :) Nawet Waldek powiedział mi, że jak wróci do domu z pracy to chętnie porobi ze mną kartki. Hehe, ciekawa jestem, jak mu to wyjdzie. W zeszłym roku lukrował ze mną pierniczki i te polukrowane przez niego były całkiem, hmmm, śmieszne :) Kaczuszka miała nieco wyłupiaste oczy :D
Tymczasem zbieram się, biorę psa na następną rundę spacerową, a potem zabieram się za robienie kartek. Dzisiaj mam wizytę u lekarza. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć jak Iskiereczka rośnie :)
Zresztą wydaje mi się, że coraz lepiej potrafię sobie organizować czas i staram się robić tak, żeby się nie nudzić. Miałam pewnego dnia takiego "doła", stwierdziłam, że jak siedzę w domu to trafia mnie szlag. Ale chyba ten "dołek" był potrzebny, by się zmobilizować. Ruszamy w końcu dzisiaj na nowo z kartkami świątecznymi. Kupiłam sobie wczoraj zestaw ozdobnych dziurkaczy. Jeden wycina w małe gwiazdki śniegu, drugi w duże gwiazdki śniegu ze szlaczkiem, trzeci w małe, pięcioramienne gwiazdki, a czwarty w bliżej nieokreślone, ale ładne szlaczki :) Nawet Waldek powiedział mi, że jak wróci do domu z pracy to chętnie porobi ze mną kartki. Hehe, ciekawa jestem, jak mu to wyjdzie. W zeszłym roku lukrował ze mną pierniczki i te polukrowane przez niego były całkiem, hmmm, śmieszne :) Kaczuszka miała nieco wyłupiaste oczy :D
Tymczasem zbieram się, biorę psa na następną rundę spacerową, a potem zabieram się za robienie kartek. Dzisiaj mam wizytę u lekarza. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć jak Iskiereczka rośnie :)
poniedziałek, 18 listopada 2013
Idzie zima ...
Oj, idzie. Czuć coraz bardziej, na dworze robi się mroźno, trzeba będzie wyciągnąć z szuflady czapkę i rękawiczki. W powietrzu unosi się charakterystyczny zapach "zimy", czyli zapach tego, czym akurat ludzie palą w piecach :P Gawrony się zlatują, dni coraz krótsze, w sklepach dekoracje świąteczne już praktycznie na pełny gwizdek. A ja robiłam pierniczki. W całym domu już zapachniało świętami. Trochę się wPIERNICZYŁAM w te pierniczki, bo przygotowałam ciasto z prawie kila mąki :P I tak połowa poszła do mrożenia. Do tego miałam dzisiaj cały dzień straszną ochotę na pomarańcze :) Przyszedł Waldek, przyszła Kamila na plotki, tak sobie siedzieliśmy; pierniczki, pomarańcze i nalewka z aronii. No i czuć było święta. Waldek jest pod wrażeniem nowego marketu budowlano-technicznego - Jula. Jak tam weszliśmy, to wiedziałam, że szybko nie wyjdziemy :P Teraz sobie wymieniają doświadczenia o majsterkowaniu z moim tatą. No sklep- raj dla facetów. Pomyślałam sobie : Sarni Stok to całkiem wszechstronne centrum handlowe. Jak kobieta chce sobie iść na ciuszki, to dziecko zostawia w parku zabaw, męża w Juli i ma spokój :D Zdobyłam dwa nowe zapachy żeli pod prysznic Original Source, moich ulubionych. Tym razem na zimę są to: kokos oraz malina z kakao. Do tego następna rzecz, której szukałam już kilku dni - pomadka Nivea o smaku wiśniowym. Chciałam kupić jakieś świateczne dekoracje, ale stwierdziłam, że po pierwsze jeszcze jest czas, a po drugie narazie wszystko strasznie drogie. Chociaz i tak najbardziej opłaca się kupować upominki w TK Maxx'ie. Najlepsze są pięknie pakowane mydełka, brytyjskie słodycze np. ciasteczka shortbreads, które wszyscy w naszym domu kochają, czy wieeeeeelkie puszki aromatyzowanych herbat. Mnie ucieszyłyby jeszcze na przykład fasolki Jelly Bean, zestaw z kubkiem, gorącą czekoladą do rozpuszczania i paczką pianek marshmallow, lub angielska książka kucharska. Jak już nadmieniłam o kubku, przed chwilą stała się przykra rzecz. Mama niechcący rozbiła moją pamiątkę z Cardiff.... Kubek z flagą Walii. Był taki fajny, duży i świetnie się z niego piło, bo miał duże, wygodne ucho. Szkoda go, bo to pamiątka :( Ale chyba mam gdzieś jeszcze schowaną flagę Walii :) Swoją drogą chciałabym bardzo zobaczyć jak Cardiff wygląda przed świętami. Cały ten ich "Christmas Market", czy "Illuminations" - piękna sprawa. Może w naszym mieście, tak jak w zeszłym roku, na placu ZWM zrobią taki kiermasz świąteczny. Ten zeszłoroczny był świetny i miał wspaniały klimat.
Ciekawą jadłam też dziś kolację - panini z łososiem i selerem naciowym :) Jutro chyba znów ruszy moja manufaktura kartek. Na zakończenie - Johnny w swoim domku :)
Ciekawą jadłam też dziś kolację - panini z łososiem i selerem naciowym :) Jutro chyba znów ruszy moja manufaktura kartek. Na zakończenie - Johnny w swoim domku :)
niedziela, 17 listopada 2013
Nowy członek rodziny :)
Od ponad godziny mamy w domu nowego lokatora. Jest nim bojownik syjamski - John :)
Od jakiegoś czasu chcieliśmy dokupić jakieś zwierzątko, wreszcie się udało. Ja co prawda chciałam chomika syryjskiego, ale klatka, po poprzednikach jest już na rozpadzie, a na funkiel nówkę trochę szkoda mi kasy. Poza tym moja mama powiedziała, że po tym jak nasz szczurek umarł na raka, ma dość smutnych śmierci delikatnych, futerkowych zwierzątek. Stratę rybki chyba trochę łatwiej jest przełknąć, bo jej nie głaskasz codziennie, nie bierzesz na ręce i tak dalej. Miałam już raz bojownika. Tylko był cały niebieski i nazywał się Helmut. Żył długo jak na rybkę, 3 lata. John jak na razie trochę boi się roślinki. Ma jeszcze domek w kształcie wraku statku, żwirek i kamyki. Smakuje mu suszony kryl i larwy ochotki :P Ma śmieszne, wyłupiaste oczy i wykrzywiony pyszczek, tak jakby cały czas miał ochotę komuś przyłożyć :D Nawet Yoshi jest zaciekawiony nowym, małym przybyszem, patrzył z ciekawością co to też przywieźliśmy. Ale chyba jednak bardziej interesowała go tabliczka 'psiej' czekolady, którą mu kupiłam. Jak to mój pies, jest poza schematami i zeżarł już 8 kostek, chociaż założenia mówią, od 2 do 6 dziennie. Ale chyba ma dość bo właśnie usnął na dywanie.
Wczoraj miałam kiepski dzień. Nie poszłam na zajęcia, bo od rana zmagałam się z bólem głowy. Ale dzisiaj jest już lepiej. No, może poza tym, że będąc w kościele niesamowicie zmarzłam. Zaczynają się ekstremalne temperatury, brrrr....
Dzisiaj, jak to zazwyczaj przy niedzieli bywa, o ile moja mama ma wolne od pracy, oddaję jej pałeczkę w kuchni. I tym to było mistrzostwo. Dawno tak mi nie smakował kurczakowo-indyczy rosół :D A później pierś z kurczaka z serem, ananasem i żurawiną plus buraki. Zdałam sobie dzis sprawę z tego, jak bardzo kocham buraki. :D
Ups, tata rozpija Waldka nalewką z czarnego bzu :P A ja żałuję tylko, że w tym roku ominie mnie grzaniec. Jedyny taki napój rozgrzewający, na jaki mogę sobie pozwolić to masala chai. I chyba wieczorem wyciągnę Waldka do herbaciarni Assam na imbryczek tego cudownego napoju. W domu też kiedyś robiłam, ale tam oni mają chyba jeszcze inny gatunek herbaty. I proporcje idealne. Ja sypnęłam za dużo imbiru i moja masala chai tak rozgrzewała, że wręcz troszkę piekła w język. Lubię, jak masala chai jest słodzona jedynie miodem, ewentualnie cukrem trzcinowym, bez białego cukru. Wiem, że wiele kawiarni teraz chce nieudolnie podrabiać oryginalną masalę, nazywając swój specyfik 'chai latte', ale z oryginałem ma to mało wspólnego. Jeszcze ostatnio dowiedziałam się, że np. w empik cafe robią to na bazie kawy, eeeeee..... Swoją drogą ciekawe, jak może smakować ten napój przyrządzony w Indiach przez tubylców :)W miarę jak robi się zimno, to coraz śmielej sięgamy po orientalne przyprawy, które ja uwielbiam szczerze mówiąc przez cały rok. Cynamon, kardamon do herbaty, do kawy, imbir do różnych potraw. O, zapomniałam wspomnieć, że w Castoramie jest już cały asortyment świątecznych ozdób. Wiemy już z Waldkiem co kupimy. Lampki na zewnątrz, niebieskie z efektem 'flash' i girlandę do domu. Ja osobiście chyba drapnę jeszcze opaskę z rogami renifera :D A kartek świątecznych mam już 7. Coraz bliżej Święta :)
Od jakiegoś czasu chcieliśmy dokupić jakieś zwierzątko, wreszcie się udało. Ja co prawda chciałam chomika syryjskiego, ale klatka, po poprzednikach jest już na rozpadzie, a na funkiel nówkę trochę szkoda mi kasy. Poza tym moja mama powiedziała, że po tym jak nasz szczurek umarł na raka, ma dość smutnych śmierci delikatnych, futerkowych zwierzątek. Stratę rybki chyba trochę łatwiej jest przełknąć, bo jej nie głaskasz codziennie, nie bierzesz na ręce i tak dalej. Miałam już raz bojownika. Tylko był cały niebieski i nazywał się Helmut. Żył długo jak na rybkę, 3 lata. John jak na razie trochę boi się roślinki. Ma jeszcze domek w kształcie wraku statku, żwirek i kamyki. Smakuje mu suszony kryl i larwy ochotki :P Ma śmieszne, wyłupiaste oczy i wykrzywiony pyszczek, tak jakby cały czas miał ochotę komuś przyłożyć :D Nawet Yoshi jest zaciekawiony nowym, małym przybyszem, patrzył z ciekawością co to też przywieźliśmy. Ale chyba jednak bardziej interesowała go tabliczka 'psiej' czekolady, którą mu kupiłam. Jak to mój pies, jest poza schematami i zeżarł już 8 kostek, chociaż założenia mówią, od 2 do 6 dziennie. Ale chyba ma dość bo właśnie usnął na dywanie.
Wczoraj miałam kiepski dzień. Nie poszłam na zajęcia, bo od rana zmagałam się z bólem głowy. Ale dzisiaj jest już lepiej. No, może poza tym, że będąc w kościele niesamowicie zmarzłam. Zaczynają się ekstremalne temperatury, brrrr....
Dzisiaj, jak to zazwyczaj przy niedzieli bywa, o ile moja mama ma wolne od pracy, oddaję jej pałeczkę w kuchni. I tym to było mistrzostwo. Dawno tak mi nie smakował kurczakowo-indyczy rosół :D A później pierś z kurczaka z serem, ananasem i żurawiną plus buraki. Zdałam sobie dzis sprawę z tego, jak bardzo kocham buraki. :D
Ups, tata rozpija Waldka nalewką z czarnego bzu :P A ja żałuję tylko, że w tym roku ominie mnie grzaniec. Jedyny taki napój rozgrzewający, na jaki mogę sobie pozwolić to masala chai. I chyba wieczorem wyciągnę Waldka do herbaciarni Assam na imbryczek tego cudownego napoju. W domu też kiedyś robiłam, ale tam oni mają chyba jeszcze inny gatunek herbaty. I proporcje idealne. Ja sypnęłam za dużo imbiru i moja masala chai tak rozgrzewała, że wręcz troszkę piekła w język. Lubię, jak masala chai jest słodzona jedynie miodem, ewentualnie cukrem trzcinowym, bez białego cukru. Wiem, że wiele kawiarni teraz chce nieudolnie podrabiać oryginalną masalę, nazywając swój specyfik 'chai latte', ale z oryginałem ma to mało wspólnego. Jeszcze ostatnio dowiedziałam się, że np. w empik cafe robią to na bazie kawy, eeeeee..... Swoją drogą ciekawe, jak może smakować ten napój przyrządzony w Indiach przez tubylców :)W miarę jak robi się zimno, to coraz śmielej sięgamy po orientalne przyprawy, które ja uwielbiam szczerze mówiąc przez cały rok. Cynamon, kardamon do herbaty, do kawy, imbir do różnych potraw. O, zapomniałam wspomnieć, że w Castoramie jest już cały asortyment świątecznych ozdób. Wiemy już z Waldkiem co kupimy. Lampki na zewnątrz, niebieskie z efektem 'flash' i girlandę do domu. Ja osobiście chyba drapnę jeszcze opaskę z rogami renifera :D A kartek świątecznych mam już 7. Coraz bliżej Święta :)
piątek, 15 listopada 2013
Kluski na parze i podboje kosmosu
Dziś zadałam sobie zadanie. Zrobić po raz pierwszy, własnoręcznie kluski na parze. Muszę powiedzieć, że mistrzynią w robieniu klusek jest mama Waldka. To jest majstersztyk! Są wielkie, mięciutkie, puszyste i rozpływają się w ustach. Nie ma porównania do takich ze sklepu. Nawet tych najlepszych, nie mrożonych, z firmy Henglein. Jakoś moja mama i babcia zawsze były na tyle leniwe, że akurat kluski na parze znałam tylko te gotowe, ze sklepu. Nikt nie odważył się zrobić ich od deski do deski w domu. A to wcale nie jest takie trudne :) Moje kluski właśnie sobie rosną już pół godziny. Na początku bałam się, że coś nie rosną, ale przed dwoma minutami, chyba dostały pożądnego kopa :D Potrzymam je jeszcze troszkę, w przepisie pisze, że mogą rosnąc do 50 minut. Zdecydowałam, że jak na pierwszy raz, zrobię je bez nadzienia, wolę nie zapeszać, bo może się okazać, że wcisnęłam za dużo dżemu, że powypływa, że nie urosną. Lepiej dmuchać na zimne. I tak u mnie w domu wszyscy twierdzą, że najlepsze są bez nadzienia, za to na górę można dać wszystko co się chce. Cukier, roztopione masło, dżem, nutellę, cynamon, kakao itp., itd. Ja akurat jestem fanką klusek polanych jogurtem plus na to dżem domowej roboty, akurat u mnie wszystkie domowe dżemy już zjedzone. Pozostaje jedynie kupny :P Ale mam już pomysł na dżem zimowy. Pomarańcza z imbirem. Czekam tylko na wysyp tanich i naprawdę dobrych pomarańczy. Nie wiem czemu niektórzy ludzie, jak robią dżem, to wychodzą z założenia, że można do niego wrzucić tzw "psiory", czyli owoce, które w stanie surowym nie nadaja się za bardzo do jedzenia. I mam wrażenie, że z takiego założenia wychodzą niektórzy producenci dżemów sklepowych. Ja, gdy robiłam po raz pierwszy dżem z truskawek, wzięłam 2 kilo najlepszych, najaromatyczniejszych truskawek czerwcowych, naszych polskich, jakie znalazłam w warzywniaku w przejściu podziemnym przy placu Chrobrego. Owoce mają tam naprawdę świetne. I opłaciło się, bo dżem wyszedł prawdziwie krwistoczerwony, a kawałki truskawek nie wyglądały, ani nie smakowały jak takie rozgotowane z kompotu :P Jak otworzyliśmy pierwszy słoik, chyba były wtedy naleśniki to zapach tych truskawek wypełnił całą kuchnię :D Na drugi dzień, akurat jak byłam na mieście znowu poszłam w to samo miejsce po truskawki, tym razem z zamiarem zjedzenia na surowo i powiedziałam pani sprzedawczyni, że te truskawki są genialne, a dżem to już w ogóle :D Tak mi się jakoś zebrało na wspomnienie lata :)
Dzisiaj rano wyciągnęłam z mojej półki przepastną księgę "Encyklopedia Guinessa". Zaczęłam się zaczytywać w dział o naturze wszechświata i podbojach kosmosu :) Księga waży chyba z 5 kilo i w moim domu jest od kiedy pamiętam. Jako dziecko uwielbiałam studiować dział "organizm ludzki". Potem przyszła zajawka na "Sztuki Wizualne", "Muzyka i Taniec" a później "religia i filozofia". Szczera będę jak powiem, że ta książka jeszcze w czasach gimnazjum i szkoły średniej przydała mi się bardziej niż niejedna strona w wikipedii. Ciekawe, czy kiedyś uda mi się przeczytać całą :). Tak samo stwierdziłam, że chciałabym kiedyś, chociaż raz w ciągu całego życia przeczytać całą Biblię. I Stary i Nowy Testament. Hmmm, może postanowienie na nadchodzący rok ? Albo chociaż na długie, zimowe wieczory.
Dzisiaj rano wyciągnęłam z mojej półki przepastną księgę "Encyklopedia Guinessa". Zaczęłam się zaczytywać w dział o naturze wszechświata i podbojach kosmosu :) Księga waży chyba z 5 kilo i w moim domu jest od kiedy pamiętam. Jako dziecko uwielbiałam studiować dział "organizm ludzki". Potem przyszła zajawka na "Sztuki Wizualne", "Muzyka i Taniec" a później "religia i filozofia". Szczera będę jak powiem, że ta książka jeszcze w czasach gimnazjum i szkoły średniej przydała mi się bardziej niż niejedna strona w wikipedii. Ciekawe, czy kiedyś uda mi się przeczytać całą :). Tak samo stwierdziłam, że chciałabym kiedyś, chociaż raz w ciągu całego życia przeczytać całą Biblię. I Stary i Nowy Testament. Hmmm, może postanowienie na nadchodzący rok ? Albo chociaż na długie, zimowe wieczory.
Subskrybuj:
Posty (Atom)