wtorek, 11 czerwca 2013

Dobre wieści, obawy i foremki na ciastka

Dziś mój nastrój waha się pomiędzy  dręczącymi mnie obawami, a dobrymi wieściami, które przekazała mi moja mama. Zacznijmy jednak od tych dobrych wieści, żeby wprowadzić się w pozytywny nastrój i jakoś łatwiej przebrnąć przez temat obaw.
Jak już kiedyś wspomniałam, zmagam się z potencjalnie niegroźnym, ale uciążliwym schorzeniem krtani - guzkami śpiewaczymi . Jestem w trakcie rehebilitacji, chodzę na zabiegi jonoforezy. Jednak lekarka przepisała mi jeszcze jeden zabieg - inhalacje ultradźwiękowe. No i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że w miarę upływu czasu zaczęłam dowiadywać się, że praktycznie nie wykonuje się już inhalacji ultradźwiękami, szczególnie stosując korhydron - tak jak zostało mi to przepisane. Bałam się, że sama jonoforeza mi nie pomoże, a inhalcji nie uda się załatwić i że skończy się operacją, której bardzo chciałabym uniknąć, szczególnie teraz ... dlaczego ? O tym kiedyś, później...
Tymczasem moja mama pojechała skonsultować się i porozmawiać w mojej sprawie ze swoim dobrym kolegą lekarzem. W międzyczasie trafiła na kobietę, której krewna, 15-letnia dziewczyna miała bardzo spore guzki, kwalifikowała się już do operacji a pomogła jej właśnie sama jonoforeza. Mnie to bardzo pocieszyło, bo podobno moje guzki są stosunkowo niewielkie. Nawet dzisiaj, o dziwo mówię bez chrypki . To naprawdę podnosi na duchu i daje nadzieję, że może jeszcze kiedyś będę śpiewać. Na razie marzę o tym, by cały czas normalnie mówić, tak jak dziś.
Za to moje obawy związane są z moją przyszłością. Nie chcę zbyt mocno ciągnąć za struny tego tematu na blogu. Nie chcę tego rozdrapywać w swojej głowie . Nie chcę znów sprowadzać swojego myślenia na złe ścieżki. To jest właśnie ta walka : Z jednej strony robisz wszystko co najlepsze dla siebie, dbasz o swoje ciało, duszę , jednak umysł zdaje się wymykać spod kontroli. Jednak coś cały czas każe ci mówić, że wszystko pójdzie nie tak i nic dobrego już cię w życiu nie czeka, tylko dlatego, że jesteś kim jesteś, jesteś sobą. To w zupełności wystarczy by w twoim mniemaniu być skazanym na porażki, a Bóg miałby zlikwidować ci deputat na szczęście...
Muszę obrać najbardziej racjonalny tor rozwoju wydarzeń. Obserwować, czekać na to co przyniosą kolejne dni. Nie nastawiać się ani zbyt negatywnie, ale jednocześnie nie być zbyt pewną siebie, bo co jeśli się nie uda i spotka mnie rozczarowanie, którego mogę znów nie przetrwać, przy którym znów mogę się totalnie wyczerpać, zgasnąć, tak jak było to miesiąc temu ...
Wiem, to wszystko tworzy błędne koła. Ale właśnie dzięki opisywaniu wszystkich tych sytuacji jestem w stanie w miarę obiektywnie na siebie spojrzeć i tym samym dowiedzieć się więcej o sobie. Z trybu cierpienia włączam się w tryb stabilizacji, pracy nad sobą i poznawania swoich myśli.


Znów pozytyw : kupiłam sobie foremki na ciasta i jednocześnie dowiedziałam się, ze pani ze sklepu z artykułami domowymi jest również tak jak ja miłośniczką wypieków :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz