czwartek, 31 października 2013

Skazani na siebie

Słucham właśnie wywiadu z Tomaszem i Małgorzatą Terlikowskimi w Dzień Dobry TVN.
Chyba pod choinkę poproszę Mikołaja o ich książkę "Skazani na Siebie". Aż dziwne, że nie zostali zmieszani z błotem w TVN'ie, ale widzę, że trafili na najnormalniejszych z prowadzących - Dorotę Wellman i Marcina Prokopa. Podejrzewam, że jakby miała z nimi przeprowadzać wywiad pani Pieńkowska co studio TVN'u chyba poszłoby z dymem.  Z tego, co usłyszałam w wywiadzie pomyślałam sobie, że mi się ta książka bardzo przyda. Najbardziej spodobało mi się zdanie na temat kłótni małżeńskich, pan Tomasz powiedział w ten sposób "Oboje jesteśmy cholerykami, czasami siarczyście się kłócimy. Jednak ustaliliśmy zasadę, nigdy nie kładziemy się spać, dopóki się nie pogodzimy. I czasami zasypiamy dopiero o czwartej nad ranem." No, genialne :) Muszę powiedzieć o tym Waldkowie, spróbujemy taką zasadę wprowadzić w życie. Chociaż w sumie dość często u nas też tak bywa. No chyba, że tak jak już kiedyś pisałam, idziemy spać pokłóceni, jedno zabiera poduchę i koc do salonu, ale nie umiemy bez siebie przetrwać nocy. Pozatym ciekawi mnie jak wygląda życie z czwórką dzieciaków. Kiedyś Waldkowi też tak palnęłam : "Wiesz, moje marzenie, to mieć tak ze czwórkę dzieci i ze trzy psy" On na to, że w takim razie trzeba będzie kupić Transportera, żeby cały ten przychówek wozić, no i wielki dom, żeby ich pomieścić :D Ale tak sobie właśnie wyobraziłam. Moje marzenie : dom z wielką ilością przestrzeni, taki jasny,  ciepły, nie zbyt przesadnie i ekstrawagancko urządzony, ma być w nim przytulnie i miło,  żeby dobiegał zewsząd wesoły gwar , no i na pewno z dużą kuchnią.
   A wracając do oglądanego przeze mnie programu - Filip Chajzer nakręcił kolejny mega reportaż. Tym razem o Haloween. Cieszy mnie, że Polacy zaczęli dostrzegać, że po prostu beznadziejnie papugują Amerykanów, jednocześnie nie doceniając własnego  święta Wszystkich Świętych. I po co to ?  To tylko pokazuje, jacy Polacy są zakompleksieni, że muszą papugować Amerykanów, bo przecież odwiedzanie grobów zmarłych jest dla moherowych babć i w ogóle jest takie zaściankowe...
Mam jednak nadzieję, że dużo osób widziało ten materiał i wielu młodych zobaczy, że nawet "modny" TVN nabija się z Haloween.
   I wiecie jaka jest jeszcze jedna rzecz, z której cholernie się cieszę ? Że już od poniedziałku zacznie się Mikołajowanie :D Wiem, że zaraz znowu spadłoby na mnie wiadro pomyj, że przecież to za wcześnie, że to wszystko komercha, że zacofanie, że już mamy Mikołaje z czekolady w Tesco, ale ja osobiście uważam, że Święta Bożego Narodzenia to coś tak pięknego, magicznego i niesamowitego, że właśnie warto podsycać tą atmosferę już wcześniej ! Ja czuję Święta w powietrzu już od września i nie mam nic przeciwko Last Christmas w radiu już od przyszłego tygodnia :)

wtorek, 29 października 2013

Źle się dzieje na świecie...

I to bardzo źle. Codziennie dociera to do mnie bardziej. Czasami nachodzą mnie myśli, że ludzie sami siebie kiedyś wyzabijają, na własne życzenie i dla swojego własnego, wątpliwego "dobra". Panuje i to dosłownie pogląd - po TRUPACH do celu. Tylko ZNISZCZYĆ, znieważyć, słabszych wyeliminować, skopać leżącego, bo przecież liczy się tylko moja wygoda... Nie ma żadnej odpowiedzialności, nikt nie ma odwagi podjąć się jakiegokolwiek bezinteresownego działania na rzecz drugiej osoby. Normalne, ludzkie wartości są piętnowane, wyśmiewane, a ludzie którzy je wyznają atakowani, wyzywani od średniowiecznych głupców... Jeszcze raz napiszę, jak bardzo boli mnie brak poszanowania dla ludzkiego życia. Przed chwilą przeczytałam na Onet.pl artykuł o pobitej przez swojego wujka dwumiesięcznej dziewczynce. Oczywiście było kilka komentarzy, że takie bestialstwo zasługuje na DOŻYWOCIE, bo takie mamy wspaniałe prawo, że oprawca dzieciątka będzie mógł po 5 latach wyjść z więzienia i dalej hulaj dusza. Ale zaraz poniżej znajdowały się komentarze, i były one najwyżej punktowane, które za wszytko winią .... ochronę życia ! Panuje takie zdanie, że dla tego dziecka byłoby lepiej, gdyby jego matka pochodząca z patologicznej rodziny zabiła je, gdy było w jej łonie. Tak byłoby po prostu wygodniej. Nie musiałaby poczuwać się do absolutnie żadnej odpowiedzialności, mogłaby dalej pić,  degenerować się, bo przecież skorzystałaby ze wspaniałego prawa kobiety!
   Nie przychodzą mi już do głowy żadne tłumaczenia na ten temat, bo tego nie da się w żaden inny sposób wytłumaczyć. Żyjemy w świecie, w którym zaczyna rządzić bestialstwo, ideologia głoszona przez największych zbrodniarzy w historii, by niechciane, chore dzieci eliminować, dla "dobra" większości. Dla dobra tych okrutnych ludzi. Będę głosić ideologie obrony życia jak długo mi Bóg na to pozwoli. Wiem, że może świata całego nie naprawię, ale byłabym z siebie dumna, gdybym miała później świadomośc, że przyczyniłam się do poszerzenia globalnej świadomości. I nikt tej prawdy nie stłumi, nie zamiecie pod dywan. Ani feministki, ani środowiska lewicowe, ani ateiści, ani na pozór "nowocześni" i "oświeceni" ludzie. Aborcja JEST MORDERSTWEM. I każda matka, która przyłozyła rękę do śmierci swojego dziecka, będzie już do końca mieć na rękach jego krew.... Usprawiedliwienia dla morderstwa nie ma. Żadnego.

I boli jeszcze fakt, że czuję, że zanika empatia nawet wśród najbliższych mi osób....
Czuję się czasami kompletnie osamotniona w swoich działaniach, czasami chce mi się po prostu wyć.
Ale nie poddam się dla swojego dziecka, które kocham ponad życie i które muszę chronić. Wiem, że będzie szczęśliwe. I zrobię wszystko co w mojej mocy, by nie odczuło okrucieństwa świata, na jakim będzie żyło...

poniedziałek, 28 października 2013

Cienie Przeszłości

Dziś chciałaby otwarcie opowiedzieć o pewnym temacie, który jeszcze niedawno mocno mnie dotyczył. Był dla mnie prawdziwym problemem, z którym zmagałam się latami, mniej więcej od gimnazjum. Wtedy wszystko się zaczęło. Myślę, że chyba nigdy tak naprawdę do końca szczerze nie opowiedziałam o swoich problemach ze zdrowiem psychicznym. Bałam się przyznać do prawdy. Bałam się powiedzieć światu, jak bardzo się tym wszystkim krzywdziłam. I może właśnie dopiero teraz, kiedy jestem w perfekcyjnym, wymarzonym momencie swojego życia przyszedł odpowiedni moment i odwaga, aby o tym od począku, ze szczegółami opowiedzieć.
   Więc, jak wspomniałam już wcześniej, zaczęło się w gimnazjum. Jak wszyscy wiemy, to okropny wiek, okropny i bezwzględny etap w życiu młodego człowieka. Tutaj zdałam sobie sprawę, jak bardzo odbiegam od innych, od szablonu, od wzorca, jak bardzo wydaję się być "niedoskonała" dla swoich rówieśników. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, jak to może rozwinąć się w przyszłości. Nie wiedziałam jeszcze, że to dopiero czubek góry lodowej. Wiem, że wiele osób pomyśli, że jedyną rzeczą, która dystraktowała mnie od bycia w normalnych relacjach z innymi, i normalnej kondycji psychicznej była nadwaga. Niestety, to był tylko maleńki ułamek, być może było to coś, co dla OTOCZENIA wydawało się wieść prym, ale była to tylko kropla w oceanie mojej "paranoi". Zaczęło się coś dziać. Docinki ze strony, szczególnie chłopaków stawały się coraz dotkliwsze. Wtedy zaczął powstawać mój mały pancerzyk, którym była muzyka. Miałam swojego konika, swoją największą pasję, swoich idoli, którzy, jak mi się wtedy wydawało, rozumieli mnie i byli po mojej stronie. Klasa pierwsza i druga - słuchałam Piotra Rubika i The Cranberries. Chyba kiedyś dałam komuś coś posłuchać, kolejne ciosy, wyśmiewanie się, że słucham jakiejś muzy "starych dziadów". A ja tą muzykę tak kochałam. Wczuwałam się w każdy utwór, codziennie zamykałam się w pokoju. Znałam każdy tekst Cranberries na pamięć. Cała dyskografia w jednym palcu. Byłam pełna podziwu dla tej grupy, ale niestety, z nikim nie mogłam się wtedy tym podzieliś, z nikim posłuchać wspólnie, bo wtedy wszędzie panował pop i hiphop. Coraz bardziej zaczęłam się oddalać od życia, coraz mocniej żyć w swoim świecie. Traciłam powoli normalny kontakt z rówieśnikami, czułam, że nikt mnie nie rozumie, nikt nie nadaje na takich samych falach jak ja. Przeraziłam się, bo poczuła, jakbym została sama. Kolejnym składnikiem tego wszystkiego była moja ogromna wrażliwość i to, że dawałam emocjom sobą pomiatać. Wtedy zdecydowałam, że muszę z kimś porozmawiać, poszukać gdzieś pomocy. Trafiłam do przemiłej pani psycholog, właściwie pedagog, która przyjmowała nieodpłatnie, w poradni w Straconce. Spotykałam się z nią raz w tygodniu. Coś zaczęło się zmieniać, rozjaśniać się, mogłam lepiej poznać siebie. Kiedy kończyłam gimnazjum, byłam zakochana w Jimmy Eat World, uśmiechnięta, zdecydowana, kochająca spiewać, czerwonowłosa i dalej ze sporą nadwagą, która jednak wtedy nic a nic mi nie przeszkadzała. Po prostu byłam, kim byłam. I to był dobry czas. Zaczęło się liceum. Pierwsza klasa właśnie tak minęła. Miałam znajomych, zaczęłam grać na gitarze, potrafiłam obronić siebie, swoje pasje i swoją prawdę, przynajmniej tak mi się wydawało. Jeszcze w czasach gimnazjum, był jeden epizod nieszczęśliwej "miłości", ale wyjątkowo szybko się z niego "wylizałam". Było jedynie kilka chwil melancholii, które nawet specjalnie nie zapadły mi w pamięć.
   Tak więc dalej, będą w liceum, grając, imprezując, zaliczając pierwsze "zgony" alkoholowe byłam sobą. Ufałam  tylko swoim bliskim znajomym i to mi wystarczało. W drugiej klasie jednak zaczęły się poważne problemy. Przyszło nowe uczucie, którego nie powinno być. Cierpiałam, bo pokochałam kogoś, kogo nie mogłam mieć. Nie winiłam za to nikogo, ani siebie, ani jego. Po prostu tak się stało. I coraz bardziej zaczął mnie ten smutek pochłaniać. Na domiar złego zaczęły się u mnie problemy z nauką. Przedmioty ścisłe, a szczególnie matematyka, kompletnie mi nie szły. Zagrożenie za zagrożeniem, jedynka za jedynką, zebranie za zabraniem, rozmowa mamy z nauczycielami za rozmową. I jednocześnie zaczął się kolejny etap walki - uciekanie. Uciekanie od wszystkiego. Od problemów w szkole, od myślenia o tym, którego wówczas kochałam, od realności.... Wtedy do mojego światka "wplątali" się Manic Street Preachers, ich melancholia, dekadencka postawa, postać Richiego Edwardsa - człowieka cierpiącego na anoreksję, zaburzenia z pogranicza, uzależnienie od alkoholu i autoagresję. Nie wiadomo kiedy znalazłam w tej mrocznej postaci jakieś odzwierciedlenie siebie. W międzyczasie trwała już równolegle moja przygoda z odchudzaniem i trochę naprawdę zaczęłam się we wszystkim gubić. Dziura się pogłębiała. Miałam przygodę z dwoma paniami psychiatrami, które niestety faszerowały mnie tabletkami przeciwdepresyjnymi. Szczęście w nieszczęściu, że w porę odkryłam szkodliwość tego syfu i raz, podczas epizodu nerwów i płaczu, wywaliłam całe opakowanie do toalety i więcej ich do ust nie wzięłam. Ani to pomogło, ani zaszkodziło, to odstawienie leków, ale dziura była nadal. Doszłam tylko do wniosku, że nie będę w tak młodym wieku szargać sobie żołądka prochami, przecież nie byłam wariatką ! Jednak mania uciekania jak trwała, tak trwała, i w pewnym momencie pojawiło się niebezpieczeństwo. Zaczęłam się okaleczać. To wszystko tak bardzo bolało, każdy element po trochu. Te problemy, ta niemożność wręcz uczenia się, ta niemoc, ta miłość, ta świadomośc niedoskonałości własnego ciała, ta cholerna nadwrażliwość, te cholerne emocje, które zaczęły coraz częściej doprowadzać do ataków...
   Ataki, no właśnie, czym one tak naprawdę były ? To były momenty, w których te wszystkie goniące we mnie myśli i emocje wynikające z jakiejś sytuacji brały nade mną górę i prowadziły do agresywnych wyładowań. Wyładowań na samej sobie. Miałam poranione ręce, nogi, często brzuch , czasami klatkę piersiową i dekolt. Znowu potrzebna była pomoc. I poprosiłam o nia sama, bo wiedziałam, że sobie nie radzę. I trafiłam do wspaniałej terapeutki. Ta pani zapisze się w moim życiorysie na zawsze, jako osoba, która mnie od podszewki zrozumiała i niesamowicie mi pomogła. Od razu było wiadomo, że nigdy nie potrzebowałam żadnych leków, tylko solidnej terapii behawioralnej opartej na szczerych rozmowach, szczerych do bólu, na totalnym odkryciu swoich tajemnic i jednoczesnym zrozumieniu ich. Ta terapia trwała... nawet już nie pamiętam ile. Rok temu, mniej więcej kiedy skończyłam 18 lat, zdecydowałam się ją zakończyć. Zakończyłam przygodę z tamtą miłością. Pozostajemy teraz z tym człowiekiem w naprawdę dobrych, kumplowskich relacjach. I nie chcę, by to się pogorszyło, bo uważam go za świetnego gościa i życzę mu jak najlepiej. Czułam się znowu pewna siebie, otwarłam się na ludzi, zrozumiałam, że niczym od nich nie odbiegam. Taki stan trwał około pół roku. W międzyczasie poznałam Waldka. Znów było bardzo dobrze. Jednak "paranoja" uznała, że to nie było jej ostatnie słowo. Na wiosnę, w okresie matur znów się pogorszyło. Wiem, z czym to mogło być związane, właśnie z maturami, z presją, z pytaniami jak sobie dam radę, skoro jestem taka słaba z matmy. Jeszcze nieraz upadałam. Jeszcze nieraz zadawałam sobie ból. Na początku trudno mi było dać sobie rady w związku, tak wnioskuję, bo kłóciliśmy się często, ataki i wyładowania wróciły. Wróciłam na terapię, ale już na dużo krótszy okres czasu. Potem sama z niej zrezygnowałam, bo stwierdziłam, że MUSZĘ nauczyć się walczyć z tym na własną rękę. Oczywiście nie od razu wszystko wyszło. Było parę poważnych zgrzytów między nami. Ale cały czas miałam świadomość, że to, żeby się z tym uporać, to moja najważniejsza misja. W okolicach lata, wtedy jak trwała jeszcze terapia, ale zmierzała ku końcowi, zaczęliśmy starania o dziecko. Wiedziałam, że to doda mi sił. Że dla dziecka pokonam wszystko, że zacznę nowe życie, stanę się w pełni świadomym siebie człowiekiem. Te pięć miesięcy starań, chyba też zrobiło swoje, bo nie raz bardzo cierpiałam, kiedy docierało do mnie, że tym razem się nie udało... Ale jak widać, w końcu to MIAŁO się wydarzyć. Teraz powtarzam codziennie mojej Iskierce, że to dla niej walczę, to dla niej nie dopuszczam do siebie ataków, to dla jej dobra z każdym dniem bardziej leczę samą siebie. Wiem, że jej obecność nieustannie mi pomaga. I wiem, że najgorsze mam już za sobą. Teraz może być już tylko lepiej .... 

niedziela, 27 października 2013

Indyk, głupota i piękna niedziela :)

No to mamy piękną niedzielę :) Śpimy dziś godzinę dłużej, z czego chyba nijak skorzystam, bo i tak budzę się maks 6 rano. Dzisiejsza noc była masakryczna, wszystko przez koszmary. Śnił mi się dziś najgorszy możliwy koszmar. Śniło mi się, że tracę Iskierkę.... Pobudka z kołaczącym sercem i taka niesamowita ulga, że to jednak tylko sen..Najbardziej pomogła modlitwa i prośby do Archanioła Gabriela, by chronił moje Maleństwo.  Na szczęście przespałam resztę nocy. Niebawem zacznie się 9 tydzień. Uwielbiam teraz nosić dopasowane ubrania :) Już 3 koleżanki zauważyły mój kochany tyci brzuszek. Jeszcze raz powiem jak strasznie się cieszę z tego, że mamy tej jesieni taką piękną pogodę. Wczoraj około 15 siedzieliśmy z Waldkiem na murach koło Zamku Sułkowskich a słońce tak grzało, że siedziałam w samej koszulce na ramiączkach, no pięknie po prostu :) A ja tu zaczynam mówić, że chcę Święta. Dziś będę miała znów pole do popisu w kuchni. Przygotowuję indyka z gruszkami, miodem, tymiankiem i kaszą kuskus. Przepis, którym się zainspirowałam można znaleźć pod tym linkiem :

http://www.makecookingeasier.pl/na-obiad/pikantny-indyk-z-miodem-gruszkami-i-swiezym-tymiankiem-kasza-kuskus-z-pietruszka-i-orzechami/

I znowu muszę się odwołać do durnego ludzkiego gadania. Widzę, że w rozmowach ze mną pojawił się nowy top temat. Mianowicie, inteligentni, oświeceni ludzie "współczują" mi, że przytyje podczas ciąży ! Oh, to straszne, naprawdę ! Nie pozostało mi nic innego jak zamknąc sie w pokoju, nie wychodzić do ludzi i ryczeć, bo przecież za kilka miesięcy będę takim obrzydliwym wielorybem !! Och, jakie to życie jest niesprawiedliwe, że kobieta musi przytyć w ciąży ! Ciąża przecież tak deformuje seksowne, szczupłe ciało, brzuch, piersi !! Przecież nie ma nic gorszego, niż stracić sylwetkę ! Co tam dziecko.... Radzę najpierw posłuchać samych siebie, potem dojrzeć i być może przeżyć jakieś przewartościowanie, a dopiero później ewentualnie zabierać głos. P[ozdrawiam i życzę wspaniałej niedzieli.

piątek, 25 października 2013

Moje Największe Szczęście

Ostatnio zauważyłam u siebie to, czego tak strasznie nie mogłam się doczekać odkąd zaszłam w ciążę. Jestem w końcówce ósmego tygodnia i jak ubiorę przylegający do ciała top i legginsy zaczyna być widać brzuszek ! :) Taki narazie malutki, taką kuleczkę mniej więcej pod pępkiem, ale koleżanka będąc wczoraj u mnie zauważyła. Jak patrzę w dół na brzuszek kiedy stoje, też widzę tą małą, kochaną kuleczkę. Nietrudno sobie wyobrazić jak ta kuleczka jest już przez nas wygłaskana i wycałowana przez Waldka. Mamy koncepcję, żeby od samego początku mówić do naszego Maleństwa. Mamy nadzieję, że później będzie kojarzyć nasze głosy :)
Wczoraj Waldek czegoś szukał wieczorem w szafie. Nagle wyciąga moją niebieską sukienkę z krótkim rękawem i mówi do mnie : -"Ślicznie będziesz w niej wyglądać za parę miesięcy. Taka kochana kuleczka." Nie do opisania jak mnie te słowa rozczuliły i wzruszyły. Myślę sobie, że poznając Waldka wygrałam los na loterii. Pomimo, że nasz związek nie jest idealny, bo żaden nie jest, w każdym zdarzają się gorsze dni i kłótnie, to czuję, od początku czułam, że on jest dla mnie tym jedynym. Wiem, że nie potrafiłabym być z nikim innym. Od samego początku mamy oboje świadomość, że jesteśmy MY, że nie potrafimy żyć bez siebie. I co sobie cenię w naszym związku najbardziej, to to, że jesteśmy wobec siebie absolutnie szczerzy. Nie mamy przed sobą tajemnic, wiemy nawzajem o swojej przeszłości wszystko. Jednocześnie jak jednemu leży coś na sercu, zawsze ma odwagę powiedzieć to drugiemu. Wiem dobrze, że jego rani, kiedy popadam bez powodu w złość, wiem, że jest mu ze mną czasami trudno, bo mam bardzo wybuchowy charakter, czasami rządzą mną emocje. Ale wiem też, że po każdej burzy przechodzi słońce. Nigdy wina nie leży tylko po jednej stronie. Zawsze mamy odwagę, by przeprosić. Czasami były takie sytuacje, że pokłóciliśmy się i czasem jedno, czasem drugie szło spać na kanapę do salonu. Ale nigdy nie wytrzymaliśmy tak całej nocy. Zazwyczaj to ja w środku nocy, po omacku przychodziłam, przytulałam się do niego, i prosiłam, by wrócił do sypialni. Nie potrafiłam po prostu wytrzymać bez poczucia jego ciepła i bliskości. Wtedy cały konflikt tracił na wartości, najważniejsze było, że znowu jesteśmy blisko siebie, możemy się przytulić i zasnąć sobie w ramionach. Podczas ostatniej kłótni, kiedy ja już spałam, on przyszedł, wziął sobie kołdrę i jasiek i zamiast iść do salonu .... położył się i zasnął na takim kosmatym dywaniku na podłodze.... Do łóżka położył się dopiero rano, kiedy się obudziłam. Patrzył na mnie wymownie, miał łzy w oczach, a ja po prostu nie potrafiłam dalej się gniewać. To było jak już  byłam w ciąży, spało mi się ogólnie źle, bolały mnie plecy, a bez niego obok to już w ogóle kaszana. Powiedziałam, że nawet nie miałam się o co oprzeć, a jak on jest blisko, to zawsze potrafię się w niego wygodnie wpasować :) I chcę, żeby tak było zawsze. O takim związku marzyłam od kiedy pamiętam. O takiej bliskości, szczerości i czułości. Wiem, że wielu mężczyzn nie docenia czułości w związku. Często zbliżają się do partnerki tylko jeśli chodzi o seks. W innych okolicznościach kobieta mogłaby nie istnieć, przytulić się do kobiety ? Przecież to niemęskie, po co to robić jak nie dostanę.... wiadomo czego.
  Tak to wszystko razem zestawiając, szczerze powiem, nie wiem czym sobie zasłużyłam na taki związek. Tak jakby dokładnie odwzorowany z moich marzeń. Bo zaczynając od początku, od kiedy miałam 13 lat i zaczęły się jakieś pierwsze miłości, idole, którzy mi się podobali, każdemu z nich przypisywałam takie właśnie cechy jakie ma Waldek. Zaczynając od wyglądu, zawsze marzył mi się wysoki, postawny Misio z blond czupryną i takimi łagodnymi rysami twarzy. Do tego czuły, opiekuńczy, wrażliwy. Pamiętam, że koleżanki w szkole zawsze potrafiły z tego zadrwić, bo przecież ideałem jest macho, superman, przebojowy gość, który "zalicza" panienki, taki "gorący towar", "król imprezy", "król życia". Kolejnymi niespodziankami było, gdy zaczęłam odkrywać, że mając po te 13, 15, 16 lat byliśmy identyczni, mieliśmy bardzo podobne problemy, zmagania, rozterki. Oboje czuliśmy, że trochę nie pasujemy do współczesnego świata, że odbiegamy od rówieśników swoimi poglądami i marzeniami. Między nami jest 5 lat różnicy, szczerze mówiąc, zawsze chciałam mieć starszego od siebie partnera. i między nami ta różnica całkowicie się zatarła. Nigdy nie była problemem.
   I teraz też wszyscy pomyślą, że się chwalę, jak mi się to w życiu cudownie ułożyło. A ja po prostu chcę wyrazić, co czuję. Codziennie chcę za to podziękować Temu na Górze, bo kiedyś nawet bym nie pomyślała, że tak właśnie będzie. Rok temu nie pomyślałabym, że za ponad 10 miesięcy będę mieszkać z miłością mojego życia i oczekiwać narodzin naszego upragnionego dziecka.
I wiem, że ilu ludzi, tyle opinii. I wiem, że zaraz znajdzie się ktoś, kto od razu rzuci we mnie kamieniem. Ale jakie to będzie miało dla nas znaczenie ... :)

środa, 23 października 2013

Mdłości runda 2...

No to dzisiaj mamy chyba drugą rundę mdłości. Już myślałam, że mnie opuściły, bo miałam kilka dni spokoju, ale to były złudne nadzieje ... Dzisiaj miałam pobieraną krew. Zrobiłam cały zestaw badań dla kobiety w ciąży. Zgięło mnie, kiedy pani pielęgniarka wyśpiewała cenę 250 zł ... No, ale badanie zrobić musiałam. Pełna morfologia, testy na zakażenie różnymi bakteriami, poziom glukozy, jakieś przeciwciała, dużo tego było. Najgorsze, że musiałam być na czczo, a było już grubo po 10 rano, więc chwiałam się na nogach. Mam taki rytm biologiczny, że mogę sobie odpuścić kolację, na obiad chapnąć byle bułę z jogurtem, ale śniadanie muszę zjeść. Bez śniadania nie ma mowy o wyjściu z domu. Zawsze jak wstanę to pierwsze moje kroki - lodówka. Jeszcze w dodatku dziś mi 3 fiolki krwi upuściła. No ale zdrowie najważniejsze i mam to już za sobą. Oczywiście z laboratorium prosto do piekarni po jakąś świeżą bułę :p Chyba resztę dnia spędzę dzisiaj w łóżku. A przynajmniej do przyjazdu Waldka z pracy. osłabienie totalne i zmęcznie materiału. A sokiem pomarańczowym odbija mi się już chyba z godzinę. Blee. Chyba zwiniemy żagle i udamy się z Iskierką na mała drzemkę, bo ciężko będzie...
  Na zewnątrz pięknie, wręcz gorąco, kto by pomyślał, że taka pogoda zagości u nas w październiku.
Wczoraj przyrządzałam quiche ze szpinakiem. I chyba znów mnie coś zaćmiło, bo dałam za dużo szpinaku i zamiast tarty francuskiej ze szpinakiem wyszła jakby hmmm, zapiekanka szpinakowa z dodatkiem ciasta francuskiego ;p Forma trosze się rozlazła, ale w smaku bardzo dobra i delikatna. Przepis super, tylko naprawdę radzę dać tyle szpinaku co w przepisie, ja zamiast 750 g dałam prawie kilogram :P Przpis mam ze strony www.przepisy.pl , oto on :

http://www.przepisy.pl/przepis/quiche-z-czarnymi-oliwkami-i-szpinakiem


wtorek, 22 października 2013

Opiniotwórczo i nostalgicznie

Widzę, że rozpoczęła się komunikacja. Widzę, że moojego bloga, jak i ask'a odwiedza coraz więcej ludzi.Widzę jak bardzo kłuje w oczy posiadanie odmiennej opinii. Widzę jak wiele satysfakcji daje zalewanie jadem i pretensjami osób, które mają prawo wyrażać swoje odmienne zdanie poprzez właśnie takie formy jak pisanie bloga. Z tego co wiem, każdy bloger ma coś własnego do powiedzenia. Każdy blog jest w jakis sposób opiniotwórczy. Ja, jako autorka, tych wszystkich wypocin, które tutaj piszę, zawsze staram się tak wyrazić swoje uczucia, opinie, by jedynie nakreślić jakiś schemat danych zachowań występujących u pewnych grup ludzi, którym akurat niekoniecznie muszę się zgadzać. Właśnie. Wyrażam opinię. Nie mieszam z błotem tego, tamtego czy owakiego. Staram się nawet, broniąc swoich własnych poglądów zachowywać możliwe maksimum obiektywizmu. A tutaj dostaję piękną "opiniotwórczą" wiadomość na ask.fm, że nadając córeczce imię Helena, robię jej krzywdę, bo "takich imion SIĘ NIE NADAJE". Droga koleżanko, autorko pytania. Pragnę Ci tylko wytłumaczyć i przybliżyć, że to, że Ty byś takiego imienia nie nadała, bo według Ciebie dziecko by cierpiało, nie czyni z Twojej opinii żadnego przepisu, żadnego kanonu. Wiem, że ja, na przykład walcząc z aborcją, działając w ruchach pro-life, też świata nie zmienię. Wiem, że istnieją na tym świecie ludzie, dla których aborcja jest prawem kobiety. I też mogłabym ich zwyzywać, zmieszać z błotem, atakować, ale zamiast tego, wolę działać w drugą stronę. Pomagać budować świadomość o tym, jak ważna jest ochrona życia. To też podałam jedynie jako przykład, ale i tak, zaraz garść osób zrozumie po swojemu i znowu się zacznie. Nie mówię, że mnie to męczy, że chcę tego zaprzestać. Powiedziałam kiedyś, że jeżeli jakiś temat budzi kontrowersje, to warto o nim dyskutować, bo inaczej stanie się tabu.  Naprawdę nie mam na celu moralizowania nikogo, bo wiem, że ludzi ślepo zapatrzonych w swoje fałszwe ideały nie da się w żaden sposób zmienić. Zmienić ich może jedynie własne, życiowe doświadczenie. Ale także nie mam zamiaru z niczego się tłumaczyć, bowiem nie czuję poczucia winy za jakiekolwiek wypowiedziane tutaj słowo, za jakikolwiek ogłoszony tutaj przeze mnie pogląd. Jestem osobą pełnoletnią, świadomą siebie, żyję w wolnym kraju (tak zakładam, chociaż, z tym jak widać bywa różnie), mam dostęp do masowego środka przekazu, jakim jest Internet, który przecież w dzisiejszych czasach coraz częściej służy młodym ludziom do wyrażania własnych opinii, i będę z tego korzystać. I szczerze, cieszę się z każdego odzewu, nawet z polemiki, bo suma summarum, takie były moje założenia. Zawsze lepiej jest mieć jakieś zdanie, niż nie mieć go wcale...

Ale, abstrahując już od niewygodnych tematów. Zauważyliście jaką mamy w tym roku piękną jesień? Jest po prostu cudownie. Każdy dzień to wymarzony dzień na spacery. Wydaje mi się, że chyba natura wynagradza nam białą Wielkanoc i w ogóle mroźną zimę. Oby ta zima była łagodniejsza .... O dziwo podobno nawet w dzień Wszystkich Świętych ma być ponad 15 stopni. A z tego co pamiętam, ten dzień, to zawsze, po prostu zawsze była ogromna piździawica i nienawidziłam chodzić po tych cmentarzach trzęsąc się z zimna. Mam nadzieję, że w tym roku prognoza się sprawdzi i będzie inaczej. Pisząc o Wszystkich Świętych, naszły mnie refleksje z przeszłości. Naszły mnie wspomnienia, piekne wspomnienia. Zawsze, jak byłam dzieckiem, to w ten dzień, a właściwie wieczorem całą rodziną spotykaliśmy się w starym domu moich dziadków, którego teraz już nie ma. Ten dom zawsze był i będzie mi bardzo bliski. On po prostu miał duszę. Duszę całej naszej rodziny. To właśnie tam zawsze były organizowane największe wigilie, imieniny, przyjęcia świąteczne. To spotkanie, chociażby po Wszystkich Świętych było czasami tak spontaniczne, ale zarazem tak ciepłe i serdeczne. Wszyscy byliśmy wymarznięci, pamiętam, najczęściej babcia robiła czerwony barszcz z krokietami, który tak wspaniale rozgrzewał. Smuci mnie tylko, że jak rozbierali ten dom kilka lat temu, to nie zrobiło to na mnie żadnego większego wrażenia.... Dlaczego ? Dlatego, że byłam wtedy w najdurniejszym wieku w jakim mogłam być i taka rzecz nie miała dla mnie wartości.... Byłam bodajże wtedy w gimnazjum i myslałam sobie "phi, jakiś tam dom ? A co mnie to obchodzi, niech się starzy martwią..." Ale dzięki Bogu, teraz to doceniłam. Teraz, gdy nie pozostał na miejscu domu nawet kawałeczek placu... Ani jedno drzewo z ogrodu babci. Ani czereśnia, ani jabłonka, która miała przepyszne, słodkie, małe czerwone jabłuszka. Teraz jak przypomnę sobie te wszystkie spotkania, oczekiwanie na Mikołaja, zabawy na strychu, choinkę z grającymi lampkami, zjeżdżanie na tyłku po drewnianych schodach, te wszystkie obrazy, które wisiały w salonie, te zabawy na podwórku, jeżdżenie na rowerze po wielkim placu, robienie zjeżdżalni ze starych materacy, huśtawkę z opony, przeskakiwanie przez murek od babci do domu cioci Gosi, którego nie ma, nawet jeszcze dłużej. Tak bardzo mi tego brak, ale jednocześnie uśmiecham się, bo miałam tam takie genialne dzieciństwo... Jednym z moich marzeń jest to, aby nasz przyszły własny dom był właśnie odwzorowaniem domu babci. Ale nie w wyglądzie, tylko właśnie w atmosferze, jaką ja z tym domem kojarzę. Marzy mi się, żeby każda Wigilia była duża, wspólna. Z moimi rodzicami, z rodzicami Waldka, nawet z naszą dalszą rodziną. Marzy mi się być taką panią domu, marzy mi się, by bliscy chwalili moją kuchnię, byłabym z tego bardzo dumna. Żeby zewsząd było słychać śmiech Iskierki i w przyszłości jej rodzeństwa, albo kuzynostwa. Bardzo, naprawdę bardzo cenię takie chwile. Z nich zawsze powstają takie ciepłe wspomnienia... :)
   Oj, ale nostalgicznie się zrobiło. Ale prawda prawdą. Kończy się październik i ja chcę już Święta :D Jeszcze 63 dni i Wigilia :)

sobota, 19 października 2013

Moje pokolenie ....

I znowu naszły mnie przemyślenia na temat zachowania ludzi w moim wieku ... Nie wiem z czego to się bierze, z jak wielkich różnic w światopoglądzie, być może to ja jestem odrealniona, 'niedzisiejsza' , może innym wydaje mi się, że ja mam jakiś interes w tym, by zawsze robić na przekór jakimś tam, umownym schematom, jakimś niespisanym nigdzie regułom, a może ja po prostu nie chcę iść na skróty. Zastanawiam się, kogo taki młody człowiek, powiedzmy licealista bądź student szanuje i respektuje bardziej? Grupkę kolegów, znajomych ze szkoły, studiów, dyskoteki , ludzi, którzy są w jego życiu tylko przez chwilę , za to wyznaczają w jego życiu poziom przynależności, "fajności", czy własną rodzinę, matkę, ojca, dom, w którym się wychował, rodzeństwo , krewnych. Wydaje mi się, że w obecnych czasach w większości przypadków niestety tych pierwszych. Aż głupio mi się czasami patrzy, jak jakaś młoda osoba, aż drży, żeby czasami nie podpaść grupie. Żeby czasami nie wyjawić przed grupą jakiegoś ważnego sekretu, bo "przecież mnie znielubią". Jak bardzo taki człowiek boi się przyznać, że ma inne zdanie. Jakkolwiek wiatr zawieje, w tę stronę się ugnie. I taki człowiek nazywa siebie "niezależnym", "oryginalnym" ? Nic bardziej mylnego. To wzór człowieka, który przede wszystkim nie czuje się w zgodzie z samym sobą, z 'tu i teraz',  dlatego musi przez cały czas czuć akceptację grupy, która wyznacza jakieś jego kanony. I tutaj mamy błędne koło, bo widzimy jakie takie postępowanie jest kłamliwe, nieszczere, nieprawdziwe. Tutaj tak naprawdę nie ma mowy o indywidualności. Tutaj jest paniczny strach przed odstawaniem chociaż w minimalnym stopniu od reszty. Człowiek ma wrażenie, że bez znajomych nie istnieje. Zapytałam kiedyś pewną osobę wprost, będąc jeszcze w liceum, dlaczego tak bardzo angażuje się w życie innych ludzi ze szkoły. Dlaczego musi dokładnie wiedzieć co kto kiedy zrobił, z kim, na jakiej imprezie, ile wypił, kogo "zaliczył' i tak dalej. Zapytałam wprost "Czy jak wracasz do domu, nie zostawiasz tego całego harmidru za sobą ? Nie wracasz do swoich bliskich, swojej rodziny ? " Po czym dostałam odpowiedź, że "Szkoła to i tak miejsce, w którym spędzam większośc mojego czasu, a z moją rodziną nie warto rozmawiać..."  Zszokowała mnie ta odpowiedź... Gdzieś tu musi być błąd. Któryś trybik w tej machinie nie działa prawidłowo .... To ukazuje, jak bardzo zagubionymi ludźmi jesteśmy. Jaki mamy mylny system wartości i oceniania drugiego człowieka. Po tym wszystkim dochodzę do wniosku, że współczesny młody człowiek ie ma nawet szans poznać prawdziwego wnętrza drugiej osoby, którą napotyka na drodze. Bo to jest tak jakby przy poznawaniu nowych osób na wstępie panowała jakaś nie-naturalna selekcja. Jeśli chociaż w jakimś maleńkim aspekcie społecznym nie pasujesz do reszty - WYPAD, JESTEŚ NIKIM. Jesteś obiektem drwin, kpin, jesteś potencjalną ofiarą, której "grupa" od razu pragnie zniszczyć życie. Może akurat studentów już to nie dotyczy, ale wiecie co.... Idąc do liceum strasznie się pomyliłam. Myślałam, że ludzie, którzy kończąc najdurniejszy okres w życiu - gimnazjum mają jedne z najwyższych średnich potrafią być aż tak "upośledzeni" zyciowo. To daje wniosek, że niestety inteligencja nie idze w parze z rozumem i zdrowym rozsądkiem.
Jak kończyłam gimnazjum, to panowała taka chora propaganda, że to technikum i szkół zawodowych idą tłuki, którym to tylko "łopata do ręki i rowy kopać". Co gorsza, takie zdanie miały nawet niektóre panie profesor w liceum i były absolutnie pewne swoich wyssanych z palca racji.
"Ucz się ucz, nauka klucz" - ot, kolejna obiegowa teoria. A tak naprawdę po co 80% dzieciaków z liceum wybiera studia i to na najbardziej abstrakcyjnych, nieprzyszłościowych kierunkach, które jedynie fajnie i modnie brzmią ? Bo to właśnie w większości niedojrzałe osoby, które kompletnie nie wiedzą co tak naprawdę robić ze swoim życiem. Wychowane w ideologii "żeby tylko mi było dobrze" bez poczucia odpowiedzialności za drugiego człowieka, współczucia, umiejętności radzenia sobie z konsekwencjami własnego zachowania. Wychowane właśnie przez "grupę", trendy, internet, modę, bez kompletnego poczucia realnego świata. Wiecie ... Wielu z tych osób dopiero gdy zrobi już ten swój licencjat, magistra, czy doktorat przyjdzie zmierzyć się z prawdziwym zyciem, na przykład w wieku  25 lat i ..... kompletna klapa, załamanie, bo nie ma pracy .... Bo szukają ludzi z doświadczeniem, bo nie dostaną na ręke tyle ile by sobie wymarzyli, bo po kierunku dajmy na to "Wiedza o filmie" nie przyjeli ich w kolorowym, Warszaffskim studiu TVN'u z otwartymi ramionami, bo to nie jest taka bajka jak w amerykańskim filmie . A życie ucieka.... I taki człowiek dopiero wtedy uczy się życia, raczkuje w prawdziwy świece, a latka mijają beztrosko .... Podczas, gdy spora liczba ich znajomych po technikach i szkołach zawodowych od kilku lat ma już godną posadę, doświadczenie w zawodzie, chociaż może startowali od przysłowiowej łopaty, ba, pozakładała już rodziny i wiedzie się im całkiem ok . I później stuka trzydziestka, nasz "leming" uświadamia sobie, że nudzi go jego zycie, że "nie jest gotowy na poważny związek", baaa, nie jest tak naprawdę na nic gotowy, w końcu zostaje w jakiejś nudnej robocie, z nosem w niekończących się papierach i zarobkiem wcale nie wyższym niż kolega z zawodówki, z maleńkim wynajętym mieszkankiem, albo na kredyt, sam, albo "bywając' w nich nie znaczących, nic nie przynoszących "związkch", a może lepiej powiem "kontaktach seksualnych". Żyje od weekendu do weekendu, bo jedyną rozrywką pozostało wyjście do modnego pubu, a kolejnym wyznacznikiem wartości - "bywanie" wśród ludzi z tzw. branży. Ale ja myślę, że takim ludziom bardzo wiele w życiu tak naprawdę brakuje. Że gdzieś pośród tego wszystkiego się zgubili. Uważają się za postępowych, naprawdę nie czyniąc żadnego postępu. A powiedz takiej "niezależnej" trzydziestce słowo "Rodzina" - wzdrygnie się na samą myśl, bo przecież w będąc chociażby w liceum, rodzina była dla niej niczym. Bo przecież małżeństwo jest passe, przecież ona nie wytrzyma z jednym mężczyzną dłużej niż miesiąc. "Macierzyństwo ? Przecież to obrzydliwe! A fuj , ciąża,  poród, zmienianie pieluch ... nigdy !! Ja sobie tym rączek nie splamię!" I tutaj dochodzę do mojej puenty. Może to brzmieć jak krytyka, i wiem, że po tym poście fala jadu wyleje się również i na mnie, ale ja w głębi serca bardzo takim ludziom współczuję. Oczywiście nie uogólniam tutaj, że każdy człowiek po studiach tak kończy, ale są taki wybitne jednostki, i niestety jest ich coraz więcej, bo taki schemat nakręca  wirująca maszyna współczesnego świata. Mam nadzieję, że moich znajomych z liceum nie dotknie takich ludzi, bo przecież suma sumarum, z nielicznymi wyjątkami byli to normalni, fajni ludzie, którzy dorastając mają szansę "wyprostowania" się i zmienienia poglądów. Ale tak jak mówiła, spotkałam na swojej drodze wybitne jednostki, które zmierzają do takiej małej samozagłady. Ale i im życzę jak najlepiej, bo przecież życie weryfikuje. I to można się zdziwić jak bardzo ...

piątek, 18 października 2013

Pierwsza fotka i bicie serduszka

Dzisiejszy dzień był bardzo stresujący, ale na koniec okazał się przepiękny :)
Dopadły mnie obawy związane z Iskierką. Termin wizyty u lekarza, mieliśmy mieć na poniedziałek, jednak zdecydowaliśmy się przyjść do lekarza dzisiaj. Oto z czym były związane te obawy :
Przez dwa dni znowu miałam lekkie plamienie, uspokoiło mnie to, że akurat miałabym tak w październiku normalnie mieć okres. Poniedziałek i środa - niesamowite mdłości, pomyślałam - normalne, ale od wczoraj mdłości.... jakby zniknęły. Od razu forum, internet, wujek Google i dowiedziałam się, że jak mdłości nagle zninką, to może być ciąża obumarła i tak dalej ...
Od razu miliony myśli, łzy i nerwy. Naczekaliśmy się swoje na doktora, bo przyszedł do niego jakiś gość z mega ważnymi urzędowymi sprawami i czekaliśmy ponad godzinę. Ale ... było warto !
Okazało się, że moje obawy były zupełnie bezpodstawne. Zaczęło się od zwykłego badania. Usłyszałam : "Macica powiększona, miękka" czyli jest OK. Potem najważniejsze - usg.
No i zobaczyliśmy naszą Fasolkę :) Ma niecałe 3 cm i ślicznie bije jej serduszko. Słyszeliśmy miarowe, ale szybkie "puk-puk-puk", to było cudowne :) Doktor powiedział, że właśnie dla takich chwil warto być ginekologiem-położnikiem. Podobno uśmiech na mojej twarzy był bezcenny. Najpiękniejsza moja dotychczas chwila w życiu. Iskierko, jesteś śliczna !!! Choć narazie taaaaka maleńka. To jest prawdziwy cud życia, naszego, małego życia.
 W dodatku dostałam dziś list od Klubu Przyjaciół Ludzkiego Życia. Bardzo miły gest. W liście został podjęty również temat ten, który niedawno u mnie na blogu. O 'edukacji seksualnej' i ideologii "gender". Bardzo się cieszę, że takie organizacje jak Klub Przyjaciół Ludzkiego Życia działają i pomagają budować globalną świadomość. Mam jeszcze zakładkę do książki z napisem "Być mamą". Ale utrafili :)


  Aha. Nie liczę nawet ile zeżarłam dzisiaj Michałków z Wawelu :D I LOVE CHOCOLATE very fu*king much :D Jutro robię piernik, pragnę piernika, bo się zimno zrobiło ! :D

Tak więc dzisiaj z lekkim, szczęśliwym sercem gorąco pozdrawiamy. Cała Trójeczka :)

czwartek, 17 października 2013

List do Iskierki

"Zanim zostałaś poczęta pragnęłam Cię, zanim się urodziłaś, kochałam Cię, zanim minęła pierwsza minuta Twojego życia byłam gotowa za Ciebie umrzeć..."

Droga Iskierko!
Chciałabym móc Ci powiedzieć, Skarbie jak bardzo Cię oboje z Tatą kochamy.
Już 6 tygodni rośniesz w moim brzuszku. Ale nie wiadomo dlaczego, według lekarzy ciąża ma 8 tygodni... Ot, medycyna. Podobno masz około 2 centymetrów, taka mała Fasoleczka z Ciebie :)
Już bije Ci serduszko, kształtują się paluszki u rączek i nóżek, wykształca się mózg i układ nerwowy. Wiesz, ostatnio zauważyłam, że na niebie brakuje dwóch gwiazdek. To Anioły zdjęły je z nieba i teraz te gwiazdki będą błyszczeć w Twoich oczkach, które też właśnie się kształtują.  Twoje ciepłe mieszkanko, czyli mój brzuszek powoli zaczyna przybierać kształt małej kuleczki, ale jeszcze takiej ledwo widocznej i naprawdę malutkiej. W poniedziałek idziemy do lekarza na usg. Mamy nadzieję, że Cię zobaczymy na ekranie, Skarbeczku. Może nawet pomachasz do nas, co ? Chciałabym poświęcić Tobie całe życie, to niesamowite, jaką czujemy z Tobą więź. Od samego początku jesteś naszym ukochanym Dzieciątkiem. Mam przeczucie, i babcia też je ma, że jesteś dziewczynką. Jeśli tak, będziesz mieć na imię Helenka, a jeśli zrobisz nam psikusa i jesteś chłopaczkiem, to będziesz Sewerynkiem, moim małym przystojniakiem. Na pewno byłbyś małym majsterkowiczem, jak twój tata. Wyobrażam jak chodziłbyś za nim, podczas prac domowych z zabawkowym młotkiem, wiertarką i śrubokrętem. Jak jesteś chłopczykiem, no to nie jesteś Iskierką, tylko Iskierkiem, albo Promyczkiem. Napewno będziesz nosił długie włoski, chyba nie miałabym serca, żeby ostrzyc Cię 'na zero'. Tatuś jak był mały też miał śliczne, nieco dłuższe włoski.
   A jak jednak jesteś dziewczynką, to na pewno będziesz wrażliwa jak mamusia. Marzy mi się, żebyś w przyszłości grała na jakimś instrumencie, na przykład na fortepianie. Będziesz na pewno mieć śliczne włoski, które będę mogła czesać, wiązać w kucyki, koczki i warkoczyki. Będziesz nosić śliczne sukienki i spódniczki w motylki, w kwiatuszki, kokardki. Pewnie będziesz taką małą modnisią. Wiesz, jak ja byłam mała, tak około 5 lat, to nie chciałam za nic w świecie nosić spodni. Tylko spódniczki i sukienki . Miałam taką jedną ulubioną brązową w misie, pamiętam ją do dziś. Nie martw się, niezależnie czy będziesz dziewczynką, czy chłopcem, mama zadba o to żebyś zawsze była ślicznie ubrana. Nie mogę się juz doczekać, żeby zacząć kupować te prześliczne ubranka.
   Wiesz, że tata codziennie daje Ci całuski, głaska Cię i mówi do Ciebie ? Napewno bardzo to lubisz. Ja też dużo z Tobą rozmawiam, najczęściej, gdy tata pojedzie już do pracy i jestem z Tobą sam na sam. Nie mogę się już doczekać tych naszych wspólnych poranków, jak będę sobie z Tobą mogła chwilkę podrzemać w łóżku, jak będę Cię karmić, nosić na rękach, tulić i uspokajać jak będziesz płakać, jak będziemy chodzić na spacery, jeździć na wycieczki , odwiedzać babcię i dziadka w Czechowicach, prababcię i resztę rodziny w Jasienicy. Będziesz taką naszą małą Gwiazdą. Będziesz się bawić z naszym psem, Yoshim, głupiutkim , ale kochanym buldożkiem francuskim. On tak śmiesznie chrapie, będziecie się napewno fajnie razem bawić.
 Już za niedługo będą Święta Bożego Narodzenia. Ich już też nie mogę się doczekać, bo będą to pierwsze Święta z Tobą. Na następne będziesz mieć już pół roczku i będziesz już całkiem sporym Dzieciaczkiem.
   Widzisz ? na świecie jest fajnie ! Tylko czasami bywa cięzko, ale wtedy pamiętaj, że Twoi rodzice zawsze są przy Tobie i zawsze Ci pomogą. Kochamy Cię, Kruszynko, trzymaj się i rośnij zdrowo.


Twoja Mamusia.

wtorek, 15 października 2013

Włoskie smaki i poniedziałkowy Kraków

Ostatnio narzekałam na totalny brak pomysłu na posta. A tu proszę, coś się dzieje. Przede wszystkim mamy świetna pogodę, która sprzyja wszelakim podróżom, spacerom, wycieczkom, przechadzkom, przebieżkom i ogólnie aktywności na świeżym powietrzu. Wczoraj byłam na wycieczce w Krakowie razem z mamą, ciocią i kuzynką. Na miejscu spotkałyśmy się także z moim kuzynem, którego nie widziałam strasznie długo, a z którym zawsze znajdowałam wspólny język i tysiące tematów do rozmów.  Dzień spędzony bardzo miło, chociaż w sumie nie kupiłam sobie w Krakowie nic konkretnego, ale i czasu nie było zbyt dużo. Powiem, że uwielbiam spacerować po tym mieście, w nim zawsze coś się dzieje. Moja mama kupiła ślicznego pluszowego wawelskiego smoka dla Iskierki, jest naprawdę uroczy :) Najfajniejszą częścią wycieczki był już przed samym wyjazdem spacer wzdłuż Wisły wieczorem :) Te wszystkie światła odbijające się od tafli wody.... Naprawdę czasami warto zmienić otoczenie. Chociaż muszę przyznać, że wczorajszy wczesny poranek nie należał do najprzyjemniejszych. Poranne mdłości robią sobie ze mną co chcą. Dobrze, że Waldek nie spóźnił się do pracy, bo już drugi raz musiał "ogarniać mnie" rano w łazience ... Ale mówiąc szczerze - cieszę się. Cieszę się nawet z głupich porannych mdłości, bo to chyba znaczy, że wszystko jest tak jak ma być. Gdyby tych wszystkich dolegliwości nie było, naprawdę bym się martwiła.
  Dżizas, w telewizji leci reklama z Wawelu, a ja za każdym razem jak słyszę słowo "czekolada" mam jęzor po pas ... :P
Ale jeśli chodzi o przysmaki, to dzisiaj u mnie w kuchni nie było absolutnie czekoladowo. Było po włosku ! Przyszła do mnie przyjaciółka i stwierdziła, że od wejścia czuć, że coś się dzieje :) Pierwszy raz wyszła mi tak pyszna, prawdziwa pizza na idealnym, włoskim lekkim cieście. Wiem, że dużo z Was szuka idealnych proporcji na ciasto pizzowe, a ja chyba waśnie takowe znalazłam, oto one :

Ciasto na pizzę 

- 3 szklanki mąki
- łyżeczka soli
- łyżeczka cukru
- 60 g drożdży
- 6 łyżek oliwy z oliwek
- szklanka wody

Do dużej miski wkładamy drożdże, rozkruszamy je. Wsypujemy cukier i sól, wlewamy oliwę, potem wodę i mieszamy aż drożdże się rozpuszczą w wodzie z oliwą. Następnie wsypujemy make do miski i zaczynamy wyrabiać ciasto. Później ciasto wyjmujemy z miski na blat, lub stolnicę i dalej wyrabiamy, aż będzie gładkie i sprężyste. Kiedy je wyrobimy, wkładamy spowrotem do miski, przykrywamy lekko wilgotną ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do podwojenia objętości.
Ciasta starczyło mi na jedną wielką, prostokątną pizzę wielkości blachy, takiej, jaka jest w piekarniku oraz jednej małej, na spodzie od średniej tortownicy. Blachę, na której będziemy piec musimy posmarować oliwą z oliwek. Ciasto musimy mieć rozwałkowane dosyć cienko - bez obaw, pięknie urośnie. Przed położeniem składników, dobrze jest ponakłuwać je widelcem. Układamy potem ulubione dodatki i pieczemy w temperaturze 220 st. przez ok. 20 minut.

Najlepszym składnikiem mojej pizzy, był moim zdaniem sos pomidorowy. Zrobiłam go podsmażając na oliwie z oliwek cebulę, następnie wrzucając na nią 2 puszki pomidorów. Smażyłam, a raczej dusiłam je przez jakiś czas, ok 15 minut, chociaż według kanonów włoskich, to i tak za mało. Oryginalny włoski sos pomidorowy powinno robić się ze świeżych pomidorów z dodatkiem selera, marchewki, ogólnie "włoszczyzny" i gotować przez ... 5 godzin ! Jednak ja nie miałam aż tyle czasu ... :D Ale i tak wyszedł pyszny. Na koniec doprawiłam go bazylią, czosnkiem i ziołami prowansalskimi. A oto efekt mojej pracy :





Stwierdziłam, że muszę pizzę robić częściej :D
A to co pisałam o sosie, usłyszałam, kiedy jechaliśmy z Waldkiem w niedzielę na imieniny do jego mamy. W Radio Bielsko leciał akurat ciekawy wywiad z pewnym Włochem, który otworzy u nas knajpkę z włoska kuchnią, do której swoją drogą muszę zajrzeć na jakiś pyszny makaronik. Dowiedziałam się także, że do idealnego ciasta na pizzę używa się albo oliwy z oliwek, albo o dziwo - smalcu. Z przepisów, które chcę wypróbować przy najbliższej okazji porwę się na, tym razem francuską zupę cebulową, a później na focaccię. Ciekawe co wyjdzie tym razem :)

piątek, 11 października 2013

Wózek w panterkę

Hello :) Powiem, że dziś ogarnia mnie straszne zmęczenie. Pewnie dlatego, że po szóstej rano, jak jeszcze było ciemnawo obudziłam się i snułam się po domu, nie mogąc dłużej spać. Teraz się to odbija. Jeśli jednak chodzi o ogólne samopoczucie to jest dobrze, nie mam takich mdłości jak wczoraj, bo to co było wczoraj rano, to pogrom ... Zdążyłam się wynudzić w szkole na zajęciach teoretycznych. Wspominałam już, że jak robimy kompozycje, to czas jakoś szybciej upływa, jestem zawsze zmęczona, ale tak pozytywnie, produktywnie. Natomiast przeczuwam, że jeśli moja praca miałaby polegać na siedzeniu 8 godzin na tyłku przy biurku w papierach, to chyba bym oszalała, zasnęła, albo zaziewała na śmierć. W ogóle dzień dzisiaj jakiś mało ruchliwy. Nawet Waldek siedzi przede mną, chrupie krakersy, patrzy tępawym wzrokiem i mało co się odzywa :D
 Yyyy... Pierwszy raz nachodzi mnie taka pustka, że naprawdę nie wiem o czym mam napisać.
Aa, już mi się przypomniała jedna rzecz. Weszliśmy dzisiaj przy okazji do sklepu dziecięcego i znaleźliśmy bardzo fajny wózek dla Iskierki :) Polskiej produkcji, niezbyt drogi, 3 w 1, składany stelaż, pompowane kółka, ale co najlepsze, ma dużo wersji kolorystycznych do wyboru. Mnie urzekł wzór w panterkę ! Normalnie zakochałam się w nim i ciągle próbuję przekonać Waldka do tej panterki. Dla dziewczynki panterka idealna, a chłopiec ? Hmmm, będąc chłopcem nie miałabym nic przeciwko, jako przykład nasuwa mi się basista Manic Street Preachers, Nicky Wire, który uwielbiał przebierać się w panterkę :D To by był dopiero oryginał. Coraz częściej zaglądamy do sklepów dziecięcych, orientujemy się w cenach i mniej więcej jakie są akcesoria, które z nich są niezbędne. Tak mnie korci, żeby już zacząć kupować, no ale wiem, że za wcześnie, że nie można zapeszać. Myślę, że w okolicach Świąt, ewentualnie po nowym roku zaczniemy zbierać po kolei wyprawkę.
Strasznie mnie urzekają te wszystkie maleńkie śpioszki, buciki, skarpeteczki, wózki, nosidełka, beciki, kocyki, misie :) Często oglądam w internecie, w różnych Smykach, nie Smykach, sklepach dziecięcych. Strasznie bym chciała ubierać Maluszka tak naprawdę ładnie i z pomysłem. Są jeszcze sklepy internetowe, gdzie można zamówić śpioszki z jakimś fajnym, jajcarskim napisem. O jakiejś zabawnej koszulce ciążowej też myślę, np. "Baby Loading" albo "Baby on Board", to jest coś !:)

czwartek, 10 października 2013

Przepisowo :)

Dostałam na ask'u prośby o podanie najlepszych przepisów :) Dodam więc kilka, ale nie są one mojego autorstwa. Przepis na Apfelstrudel pochodzi z jednego z moich ulubionych blogów kulinarnych www.whiteplate.blogspot.com. Oto on :

APFELSTRUDEL - Strudel z jabłkami 


-100 g masła
- 250 g mąki
- 100 g cukru
-1 jajko
-trochę mleka
-szczypta wanilii, ekstraktu waniliowego, lub 1 cukier waniliowy
- skórka otarta z 1 cytryny
-1 proszek do pieczenia

NADZIENIE:

-Ok 1 kg jabłek
- cukier do smaku
- cynamon
-garść rodzynek
- ok 1 szklanki bułki tartej

Z podanych składników zagnieść ciasto. Uformować z niego kulę i odłożyć je na bok, najlepiej do lodówki. Jabłka obrać, wydrążyć gniazda nasienne. Owoce pokroić w cienkie plasterki (można je zetrzeć na tarce tnącej w plasterki). Wymieszać je z pozostałymi składnikami. Piekarnik nagrzać do temp. 180 st. c. Ciasto rozwałkować na szerokość blachy do pieczenia. Na środku ułożyć nadzienie, ciasto zwinąć do środka i posmarować  roztrzepanym jajkiem. Wstawić do piekarnika na 40 minut. Podawać ciepłe plastry oprószone cukrem pudrem.

Ja od siebie dodam, że dwa razy przepis lekko zmodyfikowałam i z ciasta zamiast strudla uformowałam kruche sakiewki z nadzieniem jabłkowym. Jak to zrobić ? Ciasto rozwałkować i powykrawać z niego kwadraty o boku ok. 7 cm. Na środek kwadratu ułożyć łyżkę nadzienia jabłkowego, Boki złożyć do środka i skleić. Powstanie sakiewka. UWAGA : Jeśli pieczemy sakiewki, jabłka lepiej jest zetrzeć na tarce o grubych oczkach, zamiast kroić w plasterki.

Apfelstrudel to ciasto, które uwielbia cała moja rodzina. Jak chcę coś upiec i pytam rodzinki co upiec, to dostaję najczęściej chórem odpowiedź : APFELSTRUDEL ! Pierwszy raz piekłam w zeszłym roku na sylwestra i wszyscy na imprezie taaaaak wyciągali łapami z pojemnika :D Naprawdę dobre :)

Kolejny przepis pochodzi z genialnej, wielkiej książki o... ziołach, którą pożyczyłam kiedyś od mojej teściowej :) Książka jest o tyle fajna, że zaczyna się od zastosowania ziół w medycynie, poprzez przepisy, na dekoracjach z suszonych ziół i kwiatów kończąc. Przepis, który zaraz podam to sernik z melisą. Pyszny, lekki, zdrowy, słodzony miodem. Najlepiej piec w foremce do tarty.

Sernik z melisą 

CIASTO:
- 1 szklanka mąki
- szczypta soli
- 9 dag. margaryny, lub masła posiekanego kawałki

NADZIENIE:

-6 dag margaryny lub masła
- 2 łyżki stołowe miodu (można dać troszkę więcej jak ktoś lubi bardziej słodkie wypieki)
- 35 dag twarogu
-2 roztrzepane jaja
- 6 łyżek stołowych bardzo drobno posiekanej melisy

Nagrzać piekarnik do 220 st. C.
Przesiać do miski mąkę z solą. Wgnieść palcami masło/margarynę, tak aby powstały drobne grudki. Dodać tyle wody, aby aby zagnieść miękkie ciasto. rozwałkować i wylepić nim formę o boku 18 cm. Piec przykryte przez 15 minut (jak spód do tarty) .
Utrzeć w misce masło/margarynę z miodem  i twarogiem na gładką i puszystą masę. Wbić jajka i dokładnie wymieszać z melisą. Wlać masę serową do formy z ciastem. Piec 45 minut, aż masa się zetnie i nabierze złotego koloru. Podawać z bitą śmietaną lub jogurtem.


Natomiast ostatni przepis, który dzisiaj podam jest mojego autorstwa. Odejdziemy natomiast od słodkości i zrobimy pyszną, orientalną marynatę do mięsa. Wypróbowałam ją na piersi z kurczaka i jest wyśmienita. Ostro-pikantna, dla lubiących wyraziste smaki.

Orientalna marynata do mięs 

-Sproszkowana papryka chilli
- curry
- 2 ząbki czosnku
- 2 łyżeczki miodu
- sos sojowy
-oliwa z oliwek
-sok z cytryny lub limonki

Zmieszać w naczyniu curry i sproszkowane chilli. Posiekać czosnek. Dodać czosnek, miód, sos sojowy i sok z cytryny. Na koniec dodać oliwę z oliwek do uzyskania pożądanej konsystencji sosu. Najlepiej, gdy marynata ma konsystencję lekkiej glazury. Natrzeć nią płaty mięsa i odstawić na jakiś czas.

Wszystko ma swój sens :)

Dzisiaj odpoczniemy od ciężkich tematów, chociaż te nieustannie się mnożą i mnożą i nie ma im końca. Pomimo, że ostatnio znowu się z Waldkiem kłóciliśmy, zresztą przy moim charakterze u nas to norma, to jakoś teraz do mojego życia wkrada się taki normalny, względny spokój, taka codzienność, która z każdym dniem coraz mocnej do mnie dociera, taka zwiększona świadomość siebie mocniejsze stąpanie po ziemi i naprawdę radość z przyziemnych rzeczy. Myślę, że ciąża ma na to bardzo duży wpływ. Jeszcze zanim dowiedziałam się, że noszę w sobie Iskierkę bardzo często miewałam ataki paniki. Garść osób o tym wie, nieraz były nawet świadkami takich wydarzeń. Po prostu jeszcze do niedawna czasami atakowały takie demony przeszłości. Teraz wiem, że wszystko było podszyte strachem, lękiem, niemożnością skierowania swoich myśli na zwykły, życiowy tor. Zawsze, kiedy miałam jakiś problem, upierałam się przy myśleniu, że wydarzy się najczarniejszy z możliwych scenariuszy. Dopiero od kiedy jestem w ciąży, zaczynam inaczej patrzeć na całe moje życie. Zaczynam dostrzegać, że wszystko jest w życiu po coś, że z każdych opresji jest wyjście, że nie można zakładać, że się nie uda. Pewnie dlatego teraz do dostrzegam, ponieważ teraz chodzi nie tylko o moje życie, tylko o życie mojego dziecka. To niesamowite uczucie, takie, że wszystko dąży do swojego celu, wszystko jest gdzieś wyżej zapisane. Wszystko ma jakiś głębszy sens. Dlatego właśnie wierzę w Boga i Anioły. I może nie biegam co niedziela do kościoła, wiele osób zarzucić mi może także, że nie mamy z Waldkiem ślubu  (jeszcze) - standard, ale kiedyś ktoś mnie o te kwestie pytał na ask'u. Moja własna wiara mnie umacnia i widzę w niej sens, właśnie w takiej jaka jest teraz.  Dopiero teraz czuję, że godzę się ze swoim sumieniem, ze swoim ciałem, ze swoim umysłem.
Moje wcześniejsze przeżycia i doświadczenia uczyniły mnie silniejszą i cały czas tak jest. Na to co przeżywam teraz też popatrzę za kilka lat z innej perspektywy. Też się czegoś nauczę. Nigdy nie godziłam się z myśleniem, że człowiek sam jest sobie panem i wszystko jest przypadkowe, że możesz robić na przekór innym,  szerzyć ideę krzywdzenia słabszych, bo ty sam jesteś panem.  Z perspektywy czasu w moim życiu wszystko ze sobą współżyje, wszystko się zazębia. Potrzebujemy w swoim życiu miłości, ciepła innych osób, poczucia, że jesteśmy komuś potrzebni, za kogoś odpowiedzialni. Myślę, że to czyni nas tak naprawdę ludźmi, ukazuje nasze uczucia i emocje. I chciałabym całe życie tak przeżyć. W przeświadczeniu, że mam po co i dla kogo żyć, że pomimo chwilowych problemów, wszystko się ułoży.

  A tak z innej beczki, zauważyłam, że teraz mniej czasu spędzam z mamą, która zawsze była i nadal jest mi bardzo bliska. I wczoraj akurat miałyśmy taki dzień, że mogłyśmy pobyć trochę razem. Wspólne zakupy, spacer przez miasto, takie rozmowy bardzo luźne. Teraz też bardziej doceniam takie chwile, może dlatego, że jest ich mniej. I jedno, czego bym sobie życzyła, to żeby moje dziecko miało ze mną taki kontakt i takie wsparcie we mnie, jakie ja mam w mojej mamie.  I żeby w przyszłości spotkało takiego partnera/partnerkę i miało w nim/niej również takie wsparcie, jakie ja mam w Waldku. Pomimo nieporozumień, zawsze koniec końców wszystko jest dobrze i wychodzimy z opresji. Nie dałabym rady wyrazić słowami tego, jak bardzo go kocham.

I jeszcze z innej beczki, Dzisiaj po raz pierwszy zaatakowały mnie takie mdłości, że skończyło się w toalecie ... Mdłości miałam już wcześniej, ale jakoś łudziłam się, że może uda mi się przejść przez nie bez wymiotów, życie jednak weryfikuje :P Ale trudno uwierzyć, że ucieszyło mnie to. Dzięki temu mam poczucie, że chyba wszystko jest jak należy z Iskierką, skoro mdłości i wymioty to rzecz normalna w ciąży. Szczerze, chyba bym się martwiła, gdyby ich nie było. Stopy też czasami bolą i trochę mam opuchniętą i bladą twarz, ale ogólnie daję radę i jest OK ;) Zaczął się piaty tydzień.  21 października, czyli mniej więcej pod koniec szóstego tygodnia idę znowu do lekarza. Mamy nadzieję, że zobaczymy fasolkę ;) Co do bijącego serduszka, może być jeszcze kapkę za wcześnie, bo podobno pojawia się w okolicach ósmego, ale nie wiadomo jak będzie. Zauważyłam, że brzuszek na samym dole zaczyna robić się twardszy <3 Nie mogę się już doczekać, aż będzie duuuży :) Staram się wieczorem, układając się do snu, nie kłaść się na brzuchu, nie ściskać się paskami, przykucać zamiast schylania się, wysypiać się , jeść zdrowo, brać luteinę, kwas foliowy, Prenatal i robić  wszystko, wszystko, żeby Iskierka była zdrowa. Oczywiście codziennie Iskierka dostaje całe mnóstwo buziaków od tatusia, a ja często sobie z nią gadam. Warto to robić od samego początku, bo podobno później będzie rozpoznawać nasze głosy . Muzyki też sobie razem słuchamy. Ciekawe czy jutro mdłości też mnie wezmą z zaskoczenia :P

środa, 9 października 2013

Edukacja seksualna ....

Jak wspomniałam w poprzednim poście, chciałabym nawiązać do pewnego tematu, które bardzo mnie poruszył, wręcz zbulwersował. I nie jest to sprawa małej rangi. Jest to kwestia zawartej w tytule posta edukacji seksualnej.  Wiem z własnego doświadczenia, że jako taka edukacja seksualna była przedmiotem dodatkowym, którego naukę można było rozpocząć w 4 czy 5 klasie szkoły podstawowej. Przedmiot ten nosił jednak wówczas wdzięczną i poprawną nazwę "Przystosowanie do życia w rodzinie". Nieco eufemistycznie, ale sensownie. Z tego co pamiętam z lekcji, rozmowy były prowadzone na tematy takie jak pierwsza miesiączka u dziewczynki, co faktycznie było adekwatne do wieku, rodzina, pojawienie się młodszego rodzeństwa, powstawanie nowego życia. Zajęcia były prowadzone oczywiście w oddzielnych grupach, zgodnie z płcią, były dyskusje, rysunki, opowiadania i było to bardzo ciekawą formą zajęć pozalekcyjnych raz w tygodniu.
 Obecnie WHO chce wprowadzić edukację seksualną od pierwszej klasy szkoły podstawowej.
Samo to nieco szokuje. Siedmiolatki i wiedza o współżyciu ? Chyba trochę za wcześnie....
Pójdźmy jednak dalej. Okazuje się, że WHO chce rozpocząć edukację seksualną w grupie dzieci 0-4 lat. Pozwólcie, że przybliżę założenia edukacji seksualnej dla tej grupy wiekowej:

"0-4 lat
- Radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbacja w okresie wczesnego dzieciństwa
- Wyrażanie własnych potrzeb, życzeń i granic, na przykład w kontekście „zabawy w lekarza”
- Pozytywne nastawienie w stosunku do własnej płci biologicznej i społeczno-kulturowej (gender)"


Masturbacja u czterolatków ? Czerpanie przyjemności z dotykania własnego ciała ? 
A później - szerzenie się pedofilii.... Brawo, brawo dla jaśnie oświeconych, nowoczesnych umysłów !! Coraz częściej wydaje mi się, że ludzie chcą sami doprowadzić do zagłady człowieczeństwa. 
Co znajdziemy dalej ? Otóż grupa dzieci w wieku 4-6 lat powinna być wyedukowana w kierunku akceptacji homoseksualności i nieść ogólne przesłanie typu "to nic, że urodziłeś się chłopcem. To, że chcesz być dziewczynką jest całkowicie ok i masz do tego prawo". 
Dziesięcio i dwunastoletnie dzieci natomiast WHO chce uczyć 'bezpiecznego współżycia" oraz wyjaśnić czym jest "nieplanowanowana ciąża". Czyli, że nie będzie już nauki typu "Mamusia i tatuś, kiedy bardzo się kochają idą razem do łóżka, współzyją i tak powstaje dzidziuś, który rozwija się w łonie matki". Zamiast tego będzie promocja antykoncepji i pigułek wczesnoporonnych. Pewnie, najważniejsze to uniknąć konsekwencji przeżywanych przyjemności w 12 roku życia. 
Przyjemności w 12 roku życia ?? Dla mnie to było dostanie komputera, zabawy z przyjaciółmi, słuchanie muzyki, wygłupy na podwórku, a nie seks . Nie wierzę, że tylko ja mam o tym pomyśle takie zdanie. Nie dajmy się zezwierzęceniu, uprzedmiotowieniu . Chcecie, żeby tak żyły wasze dzieci ? Żeby uprawiały seks w wieku 12 lat ?! Co najgorsze, edukacja ta ma być obowiązkowa. Jeśli taka ustawa przejdzie - my jako społeczeństwo, jako ludzkość wbijamy sobie samobója. Za kilkadziesiąt lat przecież grozi nam wymarcie. Bo młodsze pokolenia nie będą się już uczyły, że współżycie to środek prokreacyjny. Wszędzie będzie tylko manifestacja "wolności seksualnej" oczywiście bez zobowiązań. Nie wspominając już o całym ruchu "gender", o tym, że w krajach skandynawskich niedługo nie będzie już 'mamy i taty' tylko 'rodzic numer 1  i rodzic numer 2'. Szczerze, boję się, że te czasy nadejdą u nas. Nie chcę, żeby moją Iskierkę obcy ludzie w placówkach zwanych szkołami uczyli takich rzeczy. Z całą pewnością uważam, że ta edukacja seksualna jest prawdziwym zagrożeniem dla naszych dzieci, dlatego reagujmy póki możemy. Mam nadzieję, że przemówi to do niejednego sumienia i być może ten pociąg zmierzający prosto w przepaść kiedyś się zatrzyma ....

Dlaczego głupotę się promuje ?

Naszła mnie dzisiaj pewna refleksja zawarta nawet w tytule posta. Od rana bowiem przeglądając przeróżne newsy w internecie co jakiś czas natrafiam na wybitne przejawy ludzkiej głupoty. Wiele z nich zostaje podchwyconych, pochwalanych, pozbawionych jakiejkolwiek krytyki. I to nie dotyczy jakiejś jednej konkretnej sfery życia. Od pewnego czasu zauważyłam, że młodzi ludzie są tak podatni na presję społeczeństwa, a przede wszystkim Internetu, że normalny światopogląd i wartości wydają się nie mieć dla nich żadnego znaczenia. Tak jak już wspomniałam wcześniej, przykładów jest mnóstwo. Są tematy, które przez głupotę niektórych ludzi tylko śmieszą, czy lekko żenują, ale są i takie, przez które śmiem snuć wątpliwości dokąd tak naprawdę zmierza dzisiejszy świat i na jakich ludzi dzisiejszych nastolatków ten "świat" wykreuje.  Omówmy więc pierwszy, najbanalniejszy temat, który ostatnio ukazał inteligencję młodego pokolenia za sprawą reportażu w telewizji TVN.
   Zapewne większość z nas, istot obeznanych z wirtualnym światem widzi jaką zawrotną karierę medialną robi całe zjawisko blogerów/blogerek modowych potocznie zwanych 'szafiarkami'.
Ogólnie jesteśmy bombardowani sloganami, że wszystko musi być teraz 'feszyn'. Feszyn-blogi, feszyn-hous'y, feszyn week'i. Na początku myślałam sobie - ot, chwilowa zajawka. Ale zaraz zaraz, ten 'fenomen' zaczął wchodzić wszędzie; do telewizji, prasy i ogólnych trendów. I to zaczął panoszyć się niemiłosiernie, niekoniecznie mając coś wspólnego z modą z prawdziwego zdarzenia.
Tak więc, niejaki pan Filip Chajzer z telewizji TVN postanowił wyrywkowo sprawdzić wiedzę "szafiarzy" na salonach Warszafki. I co się okazało ? Dno,  metr mułu i wodorosty :) Padały pytania, czy blogerzy, wystylizowani, ubrani w ciuchy wartości średnej klasy samochodu znają projektantów fikcyjnych, takich jak : Schleswig & Holstein, Karel Gott czy Hans Kloss. Oczywiście prawie nikt z tej modowej śmietanki nie miał pojęcia kim były naprawdę te postaci (zakładając, że okręt to postać :p). W takim razie trzeba było "urżnąć głupa" i na pytanie "Jak wypadła w tym roku kolekcja zimowa szwajcarkich projektantów Schleswig & Holstein" odpowiedzieć "Hmmm, podobają mi się detale", albo "Yyyy, kompletnie nie w moim stylu" lub "Eeee, słyszałyśmy, że dobrze". Wiecie co ? Jedyne stwierdzenie, które mi się nasuwa to : MEGA FACEPALM.
Dobrze, że te perełki zostały wytknięte i mam nadzieję, że pustym panienkom z wielkimi torbami Dolce Gabbany i kubkiem ze Starbucksa noszonym przez całe miasto, chociaż dawno już nie ma w nim kawy poszło w pięty :)
  Swoją drogą szkoda, że jest poranek, a ja nie mam narazie więcej czasu do pisania, bo mam w zanadrzu jeszcze jeden temat do opisania. Tym razem nie będzie to już błahostka pokroju "szafiarek". Mam nadzieję, że uda mi się skupić nad nim wieczorem i przekazać wszystko co mam do przekazania.


  A tak z innej beczki, obudziłam się dzisiaj z mega mdłościami i raczej nie czuję się najlepiej.
W ogóle czuję jakby mój cały system trawienny urządzał sobie niezłą imprezę w przewodzie pokarmowym, pod dyktando buzujących hormonów. Do napisania później :)

poniedziałek, 7 października 2013

Dziwne dni i medytacje z aniołami.

Miewam naprawdę dziwne dni i dziwne samopoczucie. Najwięcej dziwnych rzeczy dzieje się, jesli chodzi o mój żołądek. I to nawet nie są typowe poranne wymioty. Owszem mdłości się zdarzają, ale częściej w nocy, lub wieczorem niż rano. Bywają również takie dni, że na siłę wpycham w siebie cokolwiek do zjedzenia, czuję się wzdęta i mam "jadłowstręt" a dwa dni później mam apetyt, że zjadłabym konia z kopytami, albo dokładniej, opróżniłabym całą słynną Fabrykę Czekolady niejakiego Charliego :P Czekolada to naprawdę moja 'guilty pleasure' od samego początku ciąży. I nie ważne czy jest to nutella, czy prince polo, Michaszki, płatki śniadaniowe , budyń czekoladowy, Knoppers czy waniliowa Milka, jak przyjdzie ochota to nie ma zmiłuj ... :P Narazie w porządku, ważę tyle ile ważyłam wcześniej i mam wrażenie, że wszystko co jem idzie w cycki o.O chcoiaż teraz jakby troszkę przystopowały i zachowują jednakowy poziom wielkości. Nie muszę chyba mówić, że z tego faktu najbardziej cieszy się Waldek .... :)
Dzisiaj czułam się trochę słabiej, spałam po południu, jednak przed drzemką chłonęłam książkę, którąś dostałam na urodziny, "Medytacje z Aniołami". Świetnie napisana. Autorka zwyczajnym, prostym, ciepłym i ludzkim językiem wtajemnicza czytelnika w tak cudowny, mistyczny świat pomocnych, Bożych istot. Dziś czytałam m.in. o Archaniele Gabrielu. Jest on aniołem Kryształowego Promienia i dowiedziałam się, że jedną z jego misji jest opieka nad przyszłymi matkami i nienarodzonymi dziećmi. Wkońcu według Biblii to właśnie Archanioł Gabriel, boski wysłannik zwiastował Maryi narodziny Zbawiciela. Wykonywałam więc dzisiaj medytację i prosiłam Archanioła Gabriela o opiekę nade mną i Iskierką. Zaraz po medytacji zasnęłam, jak to zazwyczaj robię. Gdy się obudziłam, czułam sie o wiele lepiej, lżej i byłam bardziej szczęśliwa. Dobrze, że ta książka trafiła w moje ręce właśnie teraz, gdy noszę w sobie nowe Życie i robię wszystko, by je chronić.
  Chciałam jeszcze przytoczyć popularny ostatnio w moich kręgach temat strony ask.fm i mojego konta.
Od pewnego czau jestem tam zasypywana pytaniami o naprawdę różnej treści. Większość z nich jest jasnych, normalnych, zawsze staram się na nie odpowiadać najszczerzej potrafię i zawrzeć w odpowiedzi to co mam na myśli, to co czuję na dany temat. Jednak pojawia się wiele pytań atakujących mnie, nierzadko oczerniających, jak to w internetowym naszym slangu się przyjęło, 'hejtujących'. Waldek mi powtarza czasami, żebym zrezygnowała z udzielania odpowiedzi dla własnego dobra, żeby się nie denerwować. Jednak wiem, że nie mogę się dać emocjom. Moja taktyka to znaleźć sensowną, inteligentną, pasującą odpowiedź nawet do najgłupszego, lub najbardziej negatywnego pytania. Zauważyłam, że ten cały proces komunikacji, wymiany myśli z innymi, czy to za pomocą bloga, aska, facebooka czy instagrama, jest dla mnie również czymś co zahacza o rozwój osobisty, chociaż angażując w to swoje emocje i swoja prywatność niezawsze jest łatwo. Ale ja to odbieram tak, że dzięki na przykład prowadzeniu bloga i odpowiadaniu na pytania mogę naprawdę dowiedzieć się więcej o ludziach, a oni o mnie. Wtedy jest to zdrowe, działa w obie strony i przynosi korzyści, jakieś refleksje, przemyślenia.  Myślę, że każdy potrzebuje ujścia dla swoich emocji, uczuć, przemyśleń w różny sposób. Ja akurat zawsze byłam ekstrowertykiem, nie umiałam trzymać emocji w sobie, ukrywać ich, a przede wszystkim zawsze miałam potrzebę dzielenia się. Informacjami i przemysleniami także. Owszem, zauważyłam, że wielu ludzi traktuje to jako upublicznianie swojej prywatności, ale tak jak powiedziałam, w moim przypadku czemuś to służy, ma jakiś cel. A jesli ma jakiś cel i do czegoś prowadzi, dlaczego by rezygnować ?

niedziela, 6 października 2013

Warsztat twórczy

Wczoraj miałam bardzo pracowity dzień . Szczerze mówiąc lubię takie dni. Drugi raz mieliśmy zajęcia praktyczne w szkole. Wykonywanie kompozycji florystycznych. O ile róże z liści klonu to banał, wykonanie wieńca rzymskiego nie było juz takie proste . Szczerze porwalam sie na najbardziej przerąbane i dosłownie bolesne zadanie . Dostałam okrągły podkład ze zwinietej słomy i trzeba było cały obłożyć liśćmi rozanecznika . Liście nocuje sie za pomocą tzw. Haftek rzymskich . I tu zaczęły sie schody . Haftem trzeba było zrobic dużo, formujac je z drutu . Pózniej mocowań na nich liście mocno wciskając w podkład .cala robota zajęła mi chyba z 5 godzin . Efekt : wieniec nawet wyszedł ale liście gdzieniegdzie odstawały . No to doklejanie klejem na gorąco. W efekcie poranioną drutem palce i zdarte paznokcie, ale efekt końcowy - przyzwoity . Na koniec jeszcze tylko ozdobna kokarda i finisz :) byłam zmęczona jak cholera , ale zadowolona . Niestety koniec końców kokarda nie wytrzymała proby czasu i odkleila sie . Fuck, klej za słabo rozgrzany ..... Ale zajęcia i tak mi sie podobają . Dla mnie taka praca "wykonawcza" jest o wiele lepsza niz załóżmy miałabym siedzieć 8 godzin w biurze i wypisywać kwitki, albo zaiwaniać w jakiejś chorej korporacji . Mam nadzieje ze wytrwam no i nabiore doświadczenia :) 
Post dzisiaj zdecydowanie krótszy z przyczyn technicznych . Nawaliła mi ładowarka od laptopa i musze dopiero zamówić przez internet nowa, a wystukiwanie elaboratow na telefonie jest zdecydowanie niewygodne . 
A Iskierka ? Rośnie sobie spokojnie. Obecnie jestem w czwartym tygodniu i zauważyłam ze zaczyna sie wyłaniać taki tyci tyci brzuszek :) najpiękniejsze jest to, ze mam świadomość ze ona tam jest i ze będzie ze mna juz zawsze :) 

czwartek, 3 października 2013

Wspólne dżemowanie i ciężki poranek

Dzisiejsze popołudnie upłynęło naszej trójeczce całkiem miło i produktywnie. Upichciliśmy 6 słoików pachnącego dżemu z jabłek z cynamonem. Przyznam, że domowe przetwory to świetna sprawa, naprawdę wciągające hobby. Siedzisz, obierasz, kroisz dwa kilo jabłek totalnie się wyłączasz z otaczającej rzeczywistości. Dla mnie w ogóle gotowanie jest jakby pewną formą medytacji ;)
Poranek miałam dziś kiepski. Chodziłam niedospana i pierwszy raz zauważyłam u siebie popuchnięte stopy. Znalazłam na to sposób - leżenie i medytacja. Odpłynęłam na chwilę, później zasnęłam. Obudził mnie.... śpiew ptaków, który miałam nagrany na płycie z muzyką relaksacyjną. Wszedł Waldek, ja się powoli przebudzam, powoli przetwarzam informacje i mamrotam "weeeeeź wyłącz te ptaki!" Drzemka faktycznie była mi potrzebna, bo później weszły we mnie nowe siły. Ugotowałam spaghetti z sosem pomidorowo-dyniowo-paprykowym no a później wzięliśmy się za dżemik. Waldemar wymienił zamek i klamkę w drzwiach wejściowych. Nareszcie koniec siłowania się ze starym zamkiem w drzwiach i nieraz nawet zatrzaskiwania się w domu ...
Słyszę właśnie z mojej prawej strony frustrację Waldka, który kolejny dzień męczą się z misją finałową w Halo Anniversary.  Cholera, prowadziłam z nim, a ten się teraz zawziął i jest już w ostatniej misji, a ja utknęłam trochę w tyle. Swoją drogą ubolewam, że w Polsce jest tak mało fanów całej sagi Halo. Widzę, że wszyscy oszaleli na punkcie GTA V. Moja opinia jest taka, że ta gra jest całkowicie bez sensu. Grałam kilka razy i NIC, absolutnie NIC mnie w niej nie przyciągnęło :P Nudna, głupia i tyle. Jak skończę kampanię w Anniversary, to będę czuła cholerny niedosyt, bo będę miałą za sobą wszystkie części Halo, do których mam dostęp ;p Trudno, szarpnę się jeszcze i dokupię Halo 2 i Halo Wars. Będę miała zajęcie na zimowe wieczory i rozrywkę oczywiście zanim Iskierka się urodzi ;)

środa, 2 października 2013

Extra Careful.

Kolejny post jest dowodem na to, jak moje nastroje, zwałaszcza teraz, gdy jestem w ciąży potrafią diametralnie się zmieniać. Może to dlatego, że właśnie zjadłam kilka kostek waniliowej czekolady i czekoladowy budyń ;) O ile, kiedy pisałam ostatniego posta, przepełniało mnie uczucie, że "wszystko mnie wkurwia", tak później za sprawą mojej mamy i 'odkurzenia' dyskografii dawno niesłuchanego zespołu Wilco wzruszyłam się bardzo, bo odnalazłyśmy bajki o Kubusiu Puchatku z czasów mojego dzieciństwa. Później Waldek czytał bajeczki do brzuszka.  I wtedy zrozumiałam, jaka jestem szczęśliwa. Jak moje marzenie zaczęło się spełniać. I wiem, że robię przecież wszystko, by Iskierka była zdrowa. Przymuję luteinę, kwas foliowy, dobrze się odżywiam, nie przemęczam się, ogólnie dbam o siebie, mam przy sobie Waldka i rodziców, jestem pod opieką specjalisty, jestem zdrowa. Wrzucam na luz, powtarzam sobie, wrzucam na luz. Kupiłam sobie nawet poradnik "M jak mama". Muszę przyznać, że naprawdę super gazetka. Zauważyłam, że nie jest napisana w pseudo-feministycznym stylu, którego wręcz nienawidzę w różnych czasopismach kobiecych. Osobiści dziwi mnie, jak niektóre poradniki dla matek i przyszłych matek piszą w stylu "dziecko-to-problem-obowiążki-ciąża-jest-be-ale-tzreba-ją-znosić-poród-to-trauma-itp-itd". Ciekawe jak takie czasopisma mają pomóc młodym mamom i je uspokoić . Nie lepiej skupić się stricte na DZIECKU, które jest przecież wtedy najważniejsze, podkreślać to co jest wtedy naprawdę ważne; spokój, miłość, radość, czas oczekiwania. Gwarantuję, że z takim podejściem, nie czysto materialistyczno-cielesnym wszystkim mamom byłoby łatwiej. Zawsze uważałam, że w całym procesie ciąży i macierzyństwa zawarty jest pewien boski pierwiastek.  Stąd moje poglądy, że nawet moje 4 tygodniowe Maleństwo to nie 'zlepek komórek', 'blastocysta' czy inna 'zygota'. Nie wyobrażam sobie,  żebym kiedykolwiek bardziej czuła się kobietą, niż będąc w ciąży. A podejrzewam, że im dalej, tym mocniej będę to odczuwała. To samo sądzę o całym zjawisku karmienia piersią. To takie, hm... najbardziej ludzkie, najbardziej naturalne, co tylko może być. Zaczynam czuć, że dzięki ciąży staję się bardziej związana ze światem, z 'tu i teraz', z naturą, z Wszechmocą. Czuję, że (jakkolwiek patetycznie miałoby to nie zabrzmieć) rozkwita we mnie mały Cud Istnienia.  Podtrzymuję, że proces powstawania życia to rzecz najbardziej ludzka, najbardziej naturalna, najbardziej nam bliska, a zarazem jedna z najbardziej tajemniczych i mistycznych. Chcę więc przez te dziewięć miesięcy jak również przez całe moje życie jako Rodzic, jako Matka jak najgłębiej tę tajemnicę zgłębiać, jak najlepiej wypełniać moją Misję...

   Waldek właśnie przegląda wózki w internecie :)

Nastroje ....

Dziś odebraliśmy wynik bety-hcg, który doktor zlecił nam zrobić dla potwierdzenia. Jest ok. Poziom wysoki i z tendencją wzrostową. Teoretycznie jest dobrze, ale oczywiście tysiąc różnych myśli przemyka mi przez głowę. Czy aby napewno ? Wiem, że istnieje jeszcze ryzyko. Po prostu wiem jak bardzo jest wcześnie . Boże, jak bardzo chciałabym mieć już za sobą ten niepewny pierwszy trymestr ... Oczywiście wszyscy zawsze będą powtarzać 'myśl pozytywnie', 'będzie dobrze' i takie tam, ale chyba każda kobieta w moim stanie ma obawy ... Przejdę naprawdę te wszystkie dolegliwości, nietrzymanie moczu, mdłości, obijanie (jak narazie nie wymiotuję) , ciągłe latanie siku, ból nóg pod wieczór i nawet jeszcze gotowa jestem wiele wiele więcej przejść, żeby tylko z dzieckiem było ok.
Mogą mi potem puchnąć nogi, mogą boleć plecy, piersi, głowa, mogę być rozmiarów wieloryba, ale niech Kruszynka będzie zdrowa ...
Z pozytywnych informacji : Odebrałam wreszcie nowe prawo jazdy po kradzieży . Starych dokumentów, ani torebki nikt nie zwrócił. Na dowód osobisty jeszcze muszę poczekać ze dwa tygodnie.
Nie. Nie jest dobrze. Waldek mnie wkurwia, wszystko generalnie mnie wkurwia, jestem głodna, a nic mi nie smakuje, a w dodatku nikt nawet ze mną nie chce pomówić, bo wszyscy albo gdzieś wybyli albo są zajęci. Chyba pójdę się położyć i przekimam do wieczora w łóżku ...

wtorek, 1 października 2013

Obawy kontra spokój.

Wczoraj byliśmy u lekarza drugi raz. Od razu na wstępie gratulacje i tak dalej. Co ciekawsze miesiąc wcześniej chcieliśmy zacząć się badać w kierunku płodności, i pan doktor był przekonany, że przychodzimy z wynikami badań hormonalnych :P "Widzą państwo? To się nazywa skutecznośc leczenia !" W ogóle biorąc pod uwagę moją fobię przed ludźmi w białych kitlach, mogę szczerze powiedzieć, że to chyba jeden z najlepszych lekarzy u jakich byłam, i chodzę teraz bez strachu.
Jednak po wizycie zaczęła mnie trapić pewna obawa. Teraz już na szczęście wiem, że była tylko moja i bezpodstawna. Zaniepokoiło mnie to, że podczas kolejnego badania USG, widać było naprawdę niewiele. Ledwo ledwo tyci pęcherzyk. Już się przestraszyłam że coś jest nie tak, że maleństwo nie rośnie, wiadomo, tysiąc myśli na godzinę. Ale gdy doktor wszystko dokładnie obliczył, okazało się, że to dopiero niepełny 3 tydzień. Dopiero dzisiaj wypada 21 dzień od owulki, a podobno wczesnej ciąży można się przyglądać najwcześniej od około 4 tygodnia. Na zapas kazał przyjść za 3 tygodnie i dla potwierdzenia zrobić jeszcze beta hcg z krwi.
 Krew oddałam, zapłaciłam za wizytę, wsiadłam do auta i w ryk. Bałam się, że coś jest nie w porządku, że mogę nawet w ogóle nie być w ciąży. Z tej desperacji zrobiłam drugi test dzisiaj rano.
Już spokój. Kreska testowa jeszcze wyraźniejsza niż na pierwszym. Hcg ostro pnie się w górę, a nasza Iskiera jest po prostu jeszcze taka maleńka, że narazie nie może się tak dokładnie pokazać ...
Rośnij, Kochanie. Rośnij zdrowo :*

A dlaczego Małe Niebo ?
Wzieło się od tego, że Waldek zaczął nazywać mnie Gwiazdeczką. Tak, wiem, że dla całego środowiska intelektualistów-hipsterów-sceptyków to infantylizm i "rzyganie tęczą". Ale kontunujemy temat. Ja za to kiedyś powiedziałam mu, że jest mięciutki jak obłoczek, więc czasami jest przeze mnie nazywany Obłoczkiem. A Iskierka ? Historia Iskierki jest troszkę smutna, jednak nas to określenie napełnia nadzieją. Napełniało od samego początku, od pierwszej nieudanej próby.
Wokalistka, której uwielbiam słuchać, a której piosenki są mi bardzo bliskie od czasu starań o dzidziusia, Tori Amos nagrała w 1996 roku piosenkę pt. "Spark" Jak wiemy 'Spark' z angielskiego to Iskierka. Niestety, historia Iskierki - bohaterki piosenki była tragiczna. Tori straciła wtedy swoje pierwsze dziecko. Ta piosenka była hołdem dla jej Iskierki. podobnie zresztą jak cała płyta "From The Choirgirl Hotel". Z notki biograficznej Tori wynika, że później poroniła jeszcze dwa razy .... Nawet nie próbuję sobie wyobrażać co matka może czuć w takich chwilach. Tym bardziej imponuje mi jako artystka i jako kobieta. Pomimo takiego cierpienia nie poddała się. Teraz ma 13 letnią córkę Natashę. Jej postać zawsze będzie dla mnie wzorem i przykładem, że sprawy w końcu zawsze przyniosą pozytywny obrót.
 Tak więc Nasze Małe Niebo to Gwiazdeczka, Obłoczek no i malusieńka Iskierka.

Teraz jeszcze słowo o tym, jak na dzień dzisiejszy, w 3 tygodniu ciąży ma się mój organizm ;)
Pierwsza rzecz - piersi. O Matko, one co dzień są większe ! :D Troszkę bolą, ale nie ma tragedii.
Kolejna rzecz - nietrzymanie moczu, trochę wkurzające, przyznam. Ganiam do kibelka mniej więcej w takiej częstotliwości co mój pies podczas spaceru :P
Rzecz trzecia - smaczki. Taaak, zaczęły się smaczki . Mam obecnie obsesję na punkcie wanilii, chociaż nigdy wcześniej jakoś za nią nie przepadałam. Teraz wszystko musi być waniliowe, łącznie z mgiełką do ciała. A oprócz tego dziś rano wysłałam Waldka po Nutellę na śniadanie.
Nie daję się tym zachciankom tak do końca, prędzej wybieram to, cvo ma jakieś wrtości odżywcze. Nutellę od biedy można pod to podciągnąć. Ale nie ma już mowy o jakichś czipsach czy kebabach. Mama nakupowała mi jogurtów, soków owocowych, warzyw i oczywiście ogórków. A na werandzie leży piękna dynia ;) Chyba dzisiaj wyczarujemy z niej zupę albo makaron z sosem dyniowym .
Narazie tyle. Idę schować oba pozytywne testy do Szczęśliwego Pudełka :)