wtorek, 22 października 2013

Opiniotwórczo i nostalgicznie

Widzę, że rozpoczęła się komunikacja. Widzę, że moojego bloga, jak i ask'a odwiedza coraz więcej ludzi.Widzę jak bardzo kłuje w oczy posiadanie odmiennej opinii. Widzę jak wiele satysfakcji daje zalewanie jadem i pretensjami osób, które mają prawo wyrażać swoje odmienne zdanie poprzez właśnie takie formy jak pisanie bloga. Z tego co wiem, każdy bloger ma coś własnego do powiedzenia. Każdy blog jest w jakis sposób opiniotwórczy. Ja, jako autorka, tych wszystkich wypocin, które tutaj piszę, zawsze staram się tak wyrazić swoje uczucia, opinie, by jedynie nakreślić jakiś schemat danych zachowań występujących u pewnych grup ludzi, którym akurat niekoniecznie muszę się zgadzać. Właśnie. Wyrażam opinię. Nie mieszam z błotem tego, tamtego czy owakiego. Staram się nawet, broniąc swoich własnych poglądów zachowywać możliwe maksimum obiektywizmu. A tutaj dostaję piękną "opiniotwórczą" wiadomość na ask.fm, że nadając córeczce imię Helena, robię jej krzywdę, bo "takich imion SIĘ NIE NADAJE". Droga koleżanko, autorko pytania. Pragnę Ci tylko wytłumaczyć i przybliżyć, że to, że Ty byś takiego imienia nie nadała, bo według Ciebie dziecko by cierpiało, nie czyni z Twojej opinii żadnego przepisu, żadnego kanonu. Wiem, że ja, na przykład walcząc z aborcją, działając w ruchach pro-life, też świata nie zmienię. Wiem, że istnieją na tym świecie ludzie, dla których aborcja jest prawem kobiety. I też mogłabym ich zwyzywać, zmieszać z błotem, atakować, ale zamiast tego, wolę działać w drugą stronę. Pomagać budować świadomość o tym, jak ważna jest ochrona życia. To też podałam jedynie jako przykład, ale i tak, zaraz garść osób zrozumie po swojemu i znowu się zacznie. Nie mówię, że mnie to męczy, że chcę tego zaprzestać. Powiedziałam kiedyś, że jeżeli jakiś temat budzi kontrowersje, to warto o nim dyskutować, bo inaczej stanie się tabu.  Naprawdę nie mam na celu moralizowania nikogo, bo wiem, że ludzi ślepo zapatrzonych w swoje fałszwe ideały nie da się w żaden sposób zmienić. Zmienić ich może jedynie własne, życiowe doświadczenie. Ale także nie mam zamiaru z niczego się tłumaczyć, bowiem nie czuję poczucia winy za jakiekolwiek wypowiedziane tutaj słowo, za jakikolwiek ogłoszony tutaj przeze mnie pogląd. Jestem osobą pełnoletnią, świadomą siebie, żyję w wolnym kraju (tak zakładam, chociaż, z tym jak widać bywa różnie), mam dostęp do masowego środka przekazu, jakim jest Internet, który przecież w dzisiejszych czasach coraz częściej służy młodym ludziom do wyrażania własnych opinii, i będę z tego korzystać. I szczerze, cieszę się z każdego odzewu, nawet z polemiki, bo suma summarum, takie były moje założenia. Zawsze lepiej jest mieć jakieś zdanie, niż nie mieć go wcale...

Ale, abstrahując już od niewygodnych tematów. Zauważyliście jaką mamy w tym roku piękną jesień? Jest po prostu cudownie. Każdy dzień to wymarzony dzień na spacery. Wydaje mi się, że chyba natura wynagradza nam białą Wielkanoc i w ogóle mroźną zimę. Oby ta zima była łagodniejsza .... O dziwo podobno nawet w dzień Wszystkich Świętych ma być ponad 15 stopni. A z tego co pamiętam, ten dzień, to zawsze, po prostu zawsze była ogromna piździawica i nienawidziłam chodzić po tych cmentarzach trzęsąc się z zimna. Mam nadzieję, że w tym roku prognoza się sprawdzi i będzie inaczej. Pisząc o Wszystkich Świętych, naszły mnie refleksje z przeszłości. Naszły mnie wspomnienia, piekne wspomnienia. Zawsze, jak byłam dzieckiem, to w ten dzień, a właściwie wieczorem całą rodziną spotykaliśmy się w starym domu moich dziadków, którego teraz już nie ma. Ten dom zawsze był i będzie mi bardzo bliski. On po prostu miał duszę. Duszę całej naszej rodziny. To właśnie tam zawsze były organizowane największe wigilie, imieniny, przyjęcia świąteczne. To spotkanie, chociażby po Wszystkich Świętych było czasami tak spontaniczne, ale zarazem tak ciepłe i serdeczne. Wszyscy byliśmy wymarznięci, pamiętam, najczęściej babcia robiła czerwony barszcz z krokietami, który tak wspaniale rozgrzewał. Smuci mnie tylko, że jak rozbierali ten dom kilka lat temu, to nie zrobiło to na mnie żadnego większego wrażenia.... Dlaczego ? Dlatego, że byłam wtedy w najdurniejszym wieku w jakim mogłam być i taka rzecz nie miała dla mnie wartości.... Byłam bodajże wtedy w gimnazjum i myslałam sobie "phi, jakiś tam dom ? A co mnie to obchodzi, niech się starzy martwią..." Ale dzięki Bogu, teraz to doceniłam. Teraz, gdy nie pozostał na miejscu domu nawet kawałeczek placu... Ani jedno drzewo z ogrodu babci. Ani czereśnia, ani jabłonka, która miała przepyszne, słodkie, małe czerwone jabłuszka. Teraz jak przypomnę sobie te wszystkie spotkania, oczekiwanie na Mikołaja, zabawy na strychu, choinkę z grającymi lampkami, zjeżdżanie na tyłku po drewnianych schodach, te wszystkie obrazy, które wisiały w salonie, te zabawy na podwórku, jeżdżenie na rowerze po wielkim placu, robienie zjeżdżalni ze starych materacy, huśtawkę z opony, przeskakiwanie przez murek od babci do domu cioci Gosi, którego nie ma, nawet jeszcze dłużej. Tak bardzo mi tego brak, ale jednocześnie uśmiecham się, bo miałam tam takie genialne dzieciństwo... Jednym z moich marzeń jest to, aby nasz przyszły własny dom był właśnie odwzorowaniem domu babci. Ale nie w wyglądzie, tylko właśnie w atmosferze, jaką ja z tym domem kojarzę. Marzy mi się, żeby każda Wigilia była duża, wspólna. Z moimi rodzicami, z rodzicami Waldka, nawet z naszą dalszą rodziną. Marzy mi się być taką panią domu, marzy mi się, by bliscy chwalili moją kuchnię, byłabym z tego bardzo dumna. Żeby zewsząd było słychać śmiech Iskierki i w przyszłości jej rodzeństwa, albo kuzynostwa. Bardzo, naprawdę bardzo cenię takie chwile. Z nich zawsze powstają takie ciepłe wspomnienia... :)
   Oj, ale nostalgicznie się zrobiło. Ale prawda prawdą. Kończy się październik i ja chcę już Święta :D Jeszcze 63 dni i Wigilia :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz